Zgoda: pieniądze nie są wartością samą w sobie. Liczą się sprawy czy efekty, które za pomocą pieniędzy możemy załatwić czy osiągnąć. Czy ważne dla mieszkańców Bolesławca (uczniów i ich rodziców oraz dziadków) jest jak najlepsze zdanie matury? Pytanie przecież retoryczne: jest niezmiernie ważne – dobrze zdana matura „otwiera” drzwi w dorosłe życie. Pozwala podjąć ostatni etap edukacji – naukę w szkole wyższej. A po niej praca, rodzina, dorosłość właśnie. Dlaczego więc… „miasto tego nie chce”?
Najnowsza reforma polskiej oświaty dotarła do szkół ponadgimnazjalnych (z początkiem września 2012 r.). Na czym polega ta reforma? Krótko pisząc, wdrażana jest nowa podstawa programowa, czyli dokument, który określa „CO” i „KIEDY” polski uczeń powinien wiedzieć i umieć. Nie wgłębiając się w dydaktyczne zawiłości, czy nowa podstawa i wprowadzone zmiany są mądre czy niemądre, musimy uznać starą zasadę: „dura lex, sed lex”. Słowem: czy się nam to podoba czy nie, musimy nowe prawo stosować i jak najlepiej wykorzystać nowe możliwości dla dobra ucznia.
Na czym polegają zatem tytułowe „nowe wyzwania”? Otóż, po raz pierwszy dojdzie (już w 2015 roku) do sytuacji, w której maturzysta – zdając egzaminy maturalne – będzie mógł być odpytany z TEGO, CZEGO NIE UCZYŁ SIĘ (!) w liceum bądź technikum. Może być bowiem pytany z treści kształcenia przypisanych gimnazjum, których nie będzie – jak to się popularnie mówi – drugi raz „przerabiał” w szkole ponadgimnazjalnej. Najwyraźniej widać to na przykładzie historii (choć sprawa dotyczy też innych przedmiotów). Uczeń gimnazjum uczy się historii do roku 1918, natomiast w szkole ponadgimnazjalnej uczniowie poznają dzieje świata po roku 1918 (od I wojny światowej do współczesności). Jak to się może skończyć? Pytań nasuwa się wiele. Jak ta sytuacja wpłynie na wyniki matury? Kto i w jakim stopniu ponosi odpowiedzialność za ten wynik? Odpowiedź jest tylko jedna. Za wynik matury – egzaminu, który w tak wielkim stopniu decyduje o przyszłym życiu młodego bolesławianina – odpowiadać będą WSPÓLNIE (!) nauczyciele gimnazjum i szkół ponadgimnazjalnych.
Czy są sposoby, aby sobie z tą (nową, a więc w jakimś stopniu trudną) sytuacją poradzić? Tak. Proste… jak drut. Mądre i oczywiste. Doprowadzić do współpracy nauczycieli szkół podstawowych, gimnazjów i szkół średnich. Często są to dobrzy znajomi, przyjaciele; koledzy „z branży”. Trzeba zatem spowodować, aby razem usiedli i podzielili się swoimi doświadczeniami; pogadali, podzielili się pracą i… odpowiedzialnością; podpowiedzieli sobie, czego i jak uczyć – co łatwiejsze a z czym uczniowie mają problem. Nie ma lepszej metody niż zaprosić nauczycieli do wspólnego doskonalenia się, do wspólnego znalezienia najlepszego sposobu na skuteczność. A do pomocy dać im – np. wynajętych za (często) duże pieniądze najlepszych specjalistów: z uczelni, instytucji zajmujących się „zawodowo” oświatą (ośrodków doskonalenia, komisji egzaminacyjnych) czy prywatnych firm coachingowych.
I właśnie dlatego zdecydowaliśmy: musimy wesprzeć nauczycieli, aby jak najlepiej poradzili sobie z nową reformą! By byli jeszcze lepsi. Ku zadowoleniu uczniów szkół wszystkich typów, ku radości bardzo dobrze zdających maturę absolwentów szkół średnich. Ku satysfakcji ich rodzin. Ku radości młodych i starszych mieszkańców Bolesławca. Czyż na to nie zasługują? Czy nie zasługują na usługę edukacyjną o najwyższym poziomie?!? Zasługują. Przecież to oni – rodzice – utrzymują szkoły, nauczycieli i nas – urzędników (odpowiadających za poziom edukacji). Więc… łaski nie robimy.
Niestety, opisane (w dużym skrócie oczywiście) działania nie obejmą uczniów szkół wszystkich naszych gmin. Pięć z nich weszło do projektu – znaczy to, że ich szkoły otrzymają pieniądze na specjalistyczne wsparcie (nie tylko dydaktyczne zresztą – pieniądze przeznaczymy też na szkolenia pedagogów i psychologów). Gmina Miejska Bolesławiec powiedziała… „nie”. A w zasadzie nie „gmina”.„NIE” powiedział prezydent Roman. Mimo tego że – narażając się na przykrą odmowę – poszedłem go prosić (to właściwe słowo), żeby pozwolił przystąpić miejskim nauczycielom do naszego projektu. Tłumaczyłem mu, o co chodzi. Odmówił. Jego prawo. Jego decyzja. Tyle że… dzieci szkoda.
Refleksja końcowa…
Postanowiliśmy potencjalny problem (dyskusyjna zmiana podstawy programowej) „przekuć” w pozytywną zmianę sposobu nauczania. Podnieść poziom świadczonych przez szkoły usług edukacyjnych. Pomóc w jeszcze lepszym zdaniu matury a tym samym w lepszym starcie w dorosłe życie. Zdobyliśmy na to „unijną kasę” (dzięki Piotrze za napisany wniosek!). Pomagamy dzieciakom i ich rodzicom, bo nam – urzędnikom – za to płacą. I założone cele osiągniemy. Podołamy nowym wyzwaniom.
Że nauczycielom – a tak naprawdę uczniom – szkół miejskim będzie ciężej? Wiem. Ale to już nie nasz wybór. Prezydent tak zdecydował. Słowem: nowe wyzwania – stare problemy… Polityka znów wygrała ze zdrowym rozsądkiem…