Swój pierwszy wpis postanowiłem poświęcić problemowi, który od lat nie daje mi spokoju. Rzecz dotyczy obywatelskiego zaangażowania w sprawy publiczne. Problem interesuje mnie nie tylko na wymiarze niskiej frekwencji wyborczej. Ciekawe jest szersze spojrzenie na kwestię podejścia Polaków do uczestnictwa w demokracji i próba wypracowania modelu, który poziom tego uczestnictwa poprawi. Blog oczywiście nie jest miejscem na holistyczne i naukowe podjęcie tematu (nawet nie czuję się w tej kwestii kompetentny), ale myślę, że warto zaznaczyć ten aspekt i podjąć dyskusję.
Zaniepokojeniem, a często z zażenowaniem obserwuję polską elitę parlamentarną, która werbalnie lawiruje przy próbie wyjaśnienia przyczyn powtarzającej się, niskie frekwencji wyborczej. Od lat umacniany jest mit, który ma być swego rodzaju samousprawiedliwieniem środowiska politycznego, lekiem, który pozwala im spokojnie zasnąć. Mit w swojej treści mówi o obywatelskiej obojętności na sprawy publiczne, braku chęci zaangażowania dla dobra wspólnego i porzucenia chęci budowania własnej przyszłości. Prawda jest zgoła inna. Za przykład niech posłuży jedno z badań Centrum Monitoringu Społecznego i Kultury Obywatelskiej z 2011 roku. W projekcie badawczym wyczytamy m.in., że frekwencja na Dolnym Śląsku podczas ostatnich wyborów samorządowych była jedną z najniższych wśród wszystkich województw, a jednocześnie liczba istniejących fundacji i stowarzyszeń jest znacząco większa niż w innych regionach naszego kraju. Wniosek? Aktywność obywatelska tak, ale nie przez wypełnienie karty do głosowania. Powód? W Polsce wytworzył się system polityczny, którego większość obywateli nie chce legitymizować, system, w którym przepaść pomiędzy obywatelem, a władzą ciągle się powiększa. Dyskusja na linii wyborca – polityk praktycznie nie istnieje, a jeśli nawet, to w formie teatru, gry marketingowej i pozorów pogłębionego dialogu. Problemy nawarstwiły się jeszcze bardziej w momencie gdy Polacy uświadomili sobie, że w meczu o ich przyszłość są tylko kibicami na trybunach, którzy co najwyżej mogą obserwować, często nieudolną, zabawę zawodników. Czy tak musi być?
Bolesławiec jak Porto Alegre?
Podczas ostatnich wyborów samorządowych w Bolesławcu, aby wybrać swoich radnych, do urn udało się 47% uprawnionych do głosowania mieszkańców miasta. Co stało się z pozostałą częścią wyborców? Czy powody, które wymieniłem powyżej również ich dotyczą? Myślę, że jest to pytanie retoryczne. Warto jednak w tym miejscu zastanowić się nad spójnym systemem naprawy kulejącej demokracji. Jednym z elementów mogących zmienić status quo jest idea budżetu partycypacyjnego. Koncepcja polega na aktywnym włączeniu mieszkańców do procesu planowania budżetu miasta. Pomysł jako pierwszy został wdrożony w Porto Alegre. Do 2004 roku mieszkańcy tego brazylijskiego miasta, w czasie specjalnego i wieloetapowego procesu decyzyjnego, dysponowali 100% budżetem ośrodka miejskiego – w tym prototypowym przypadku wybrano ekstremalną formę tej koncepcji, co nie oznacza, że proporcje wpływu obywateli nie mogą być mniejsze. Oczywiście, Bolesławiec i Porto Alegre dzieli praktycznie wszystko, ale połączyć może idea włączenia mieszkańców do aktywnego działania dla wspólnej sprawy. Dzięki koncepcji budżetu partycypacyjnego bolesławianie mogą mieć rzeczywisty, a nie iluzoryczny wpływ na zachodzące w naszym mieście procesy decyzyjny. Każdy mieszkaniec, poprzez dyskusję, debatę, a nawet merytoryczny spór, powinien mieć moc decyzyjną w sprawie konkretnych inwestycji i projektów na takich wymiarach jak: ekologia, infrastruktura, kultura czy inwestycje społeczne. Władza może tylko mówić, że zdaje się na mądrość mieszkańców, ale może również dać możliwość do wykorzystania zasobów tej mądrości. Jestem przekonany, że mieszkańcy Bolesławca potrafiliby podjąć słuszne decyzje m.in. w takich sprawach jak organizacji BŚC, formy przekazania szkoły Ojcom Pijarom czy racjonalnego wybrania listy ulic, które potrzebują nowych chodników.
Istnieją różne typologie i metody wdrażania budżetu obywatelskiego. Najważniejsze, aby dostosować je do bolesławieckiego kontekstu. Wszystko powinno rozpocząć się od mocnej obywatelskiej deklaracji, która jasno pokaże prezydentowi Piotrowi Romanowi, że mieszkańcy są udziałowcami majątku miasta i naturalnym jest, że chcą być również ciałem decyzyjnym, które współdziała z Urzędem Miasta. Współdziałanie jest bardzo istotne, budżet partycypacyjny ma sens tylko wtedy, gdy struktury władzy samorządowej i mieszkańcy grają w jednej drużynie. Nigdy przeciwko sobie.
Coraz większa liczba miast na świecie, w Europie i Polsce przekonuje się co do zasadności budżetu partycypacyjnego. Poprawa funkcjonowania społeczeństwa obywatelskiego, zwiększenie transparentność, podwyższenie jakości usług świadczonych przez urzędy, poprawa relacji na linii urzędnik – obywatel, to tylko niektóre z korzyści, które wymieniane są przez osoby zajmujące się omawianą tematyką.
Może nadszedł czas, aby i prezydent Bolesławca podzielił się władzą z mieszkańcami?
PS. Cieszę się, że zostałem zaproszony do powiększającej się społeczności Bobrzan. Jednocześnie, liczę na to, że szybko się zadomowię ;)
Fotografia: Zofia Szczuka (facebook.com/zofiaszczuka)