Jako prawdziwa Polka dziś sobie ponarzekam. Na przykład na brak wiosny. Dwa tygodnie temu, na chwilę się pojawiła. Było ciepło, przyjemnie i straszliwie brudno. Stopniały śnieg odsłonił stery śmieci, pustych butelek pet, papiery i KUPY, które są zmorą w centrum miasta.
Mieszkam sobie przecznicę za rynkiem. Rankiem tuż przed ósmą, prawdopodobnie całkiem miłe sąsiadki z klatek obok wyprowadzają pieski na namiastkę podwórza, które jest parkingiem i jednocześnie drogą dojazdową do sklepu spożywczego. Od parku przy poczcie, gdzie stoją pojemniki na psie odchody, dzieli je tylko przejście przez ulicę. Panie stoją sobie, marzną w śniegu z deszczem albo grzeją się w pierwszych promieniach porannego słońca, a wokół ich osi drepczą sobie kundelki. Ups, przepraszam, psy rasowe. Sąsiadka numer jeden, lat około naście, na moje oko gimnazjalistka, wyprowadza ślicznego labradora czekoladowej maści. Dziecko chciało psa, dziecko ma. Jednak entuzjazmu na twarzy dziecka nie widzę, bo przesłania twarz przydługą, na bok zaczesaną grzywką. Z tygodnia na tydzień coraz mniej szczęśliwa z powodu wcześniejszego wstawania rano, aby tuż przed szkołą wyprowadzić coraz to większego pupila. Coś mi się wydaje, że entuzjazm z racji posiadania pieska, maleje wprost proporcjonalnie do kupy, jaką labrador zostawia codziennie na trawniku przed klatką. Ale do końca nie jestem tego w stanie stwierdzić, bo podlotek z psem odwraca się na mój widok. Szpetna nie jestem, ale niemą dezaprobatę wyrazić umiem.
I tu taka mała dygresja, która nasuwa mi się po latach obserwacji mego otoczenia, co od zawsze czynię z lubością. Wielkość psa w centrum miasta nie jest adekwatna do wielkości zajmowanego lokum. Im mniejsze mieszkanie i podwórze, tym większy pies.
Sąsiadka numer dwa, kobieta dojrzała i pewnie też miła, ma z kolei doga niemieckiego. Albo przynajmniej mama tego doga leżała przy jakimś psim Niemcu. „Piesek” jest niewiele mniejszy od rocznego źrebaka. Podejrzewam, że w kwestiach gównianych, proporcje też są zbliżone. Gdy chcę grzecznie powiedzieć sąsiadce „dzień dobry”, pani jakoś tak dziwnie się wykręca w drugą stronę, podziwia obskurne, szare elewacje i zachmurzone niebo. Żebym przypadkiem jej nie zagadała, a kurtuazyjne „dzień dobry”, to przecież niezły początek dla konwersacji pt. „Kupsko a sprawa sąsiedzka”… A może ona jest dobrze wychowana i odwraca wzrok, gdy jej piesek właśnie załatwia potrzebę na środku przykrytej śniegiem ścieżki do klatki schodowej? W końcu zwierzę też nie lubi być podglądane w załatwianiu „tych” spraw. I pozwolę sobie tu zacytować artykuł 1 ustawy z dnia 21 sierpnia 1997 roku o ochronie zwierząt: „Zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę.”