Nieliczni dziennikarze biją na alarm w związku z „Ustawą o udziale zagranicznych funkcjonariuszy we wspólnych operacjach na terenie Polski„, którą MSW złożyło w Sejmie. Tak jak w tytule chodzi o to, że na odpowiedni wniosek mogą się pojawić w Polsce służby policyjne, specjalne bądź ratownicze dowolnego państwa obcego i prowadzić tu działania wobec polskich obywateli. Część dziennikarzy bije więc na alarm, ale innych wcale to nie interesuje. I nikt nawet nie inicjuje jakiejkolwiek dyskusji w tej sprawie.
Przeczytałem więc ten projekt ustawy, żeby choć mieć pojęcie w czym rzecz. No i … Trudno pojąć intencje projektodawcy. Pomijam tu unijną nowomowę, z której zawsze ma niby wynikać, że musimy coś zrobić, bo wymaga tego od nas unijne prawo. To są bowiem zaklęcia dla mniej rozgarniętych. Gdy jednak czytam, że komendant główny policji albo szef ABW może zwrócić się do każdego obcego państwa z wnioskiem o udział jego służb w operacji prowadzonej na terenie Polski, to pytam się o co tutaj chodzi?
I przed oczami staje sytuacja, gdy np. w trakcie najbliższego Dnia Niepodległości naprzeciwko idących tłumów Polaków staje rosyjski OMON. Niemożliwe? Tu przypomina mi się dykteryjka opowiedziana przez Anioła stróża z „Alternatywy 4”: A w Charkowie dali ślub dwóm mężczyznom, wszyscy mówili: niemożliwe, niemożliwe, a po roku urodziły im się bliźniaczki.
Oczywiście, że ustawa dotyczy też sytuacji, gdy potrzebna jest pomoc w wypadku klęski żywiołowej czy np. przy zagrożeniach terroryzmem. Ale to można ściśle określić i nie dawać narzędzi policji, straży granicznej i pożarnej czy ABW do tego, żeby mogła sprowadzać na terytorium Polski jakiekolwiek służby dowolnego obcego państwa do celów sobie tylko wiadomych. A kontrola takiego postępowania polskich służb jest taka sobie, bo te zobowiązane są tylko: niezwłocznie powiadomić ministra właściwego do spraw wewnętrznych o skierowaniu wniosku (do udziału w działaniach obcych służb). Pomijam fakt, że takie działanie może wypływać właśnie z interesu ministra czy nawet rządu.
Zawezwani z zagranicy funkcjonariusze mają mieć w Polsce wszelkie prawa, które przysługują krajowym służbom. Mają prawo wwieźć tu i używać broń palną. Mogą stosować przymus bezpośredni i użyć materiałów pirotechnicznych. Mają też w tym czasie prawo do wszelkich uprawnień (socjalnych, medycznych) analogicznych, jakie mają tu krajowe służby.
Jeszcze raz podkreślę, że wszystko jest w porządku, gdy pomyśli się np. o akcjach ratunkowych. Ale w ustawie jest też mowa o „wspólnych patrolach lub innego rodzaju wspólnych działaniach w celu ochrony porządku i bezpieczeństwa publicznego oraz zapobiegania przestępczości„. Wspólne operacje z obcymi służbami mogą być też prowadzone „w związku ze zgromadzeniami, imprezami masowymi lub podobnymi wydarzeniami„.
Światełko ostrzegawcze zapala się właśnie w głowach obywateli kraju, który ma duże doświadczenie w sprawie różnych form „bratniej pomocy”. Niestety sami też byliśmy „proszeni” o taką pomoc i gorliwie jej udzieliliśmy. I nie można się łudzić, że to odległe czasy. Czym bowiem, jak nie taką bratnią pomocą, inspirowaną oddolnie, nazwać najazd niemieckich bojówkarzy na Warszawę w Dniu Niepodległości 2011?
Politycy, a szczególnie ci z urzędniczą profesją, nie ustaną zanim nie skroją okalającego ich świata wedle siebie. Krnąbrnych obywateli mogą też chcieć musztrować rękami obcych służb. Ale to właśnie obywatele muszą stać na straży demokracji i nie dawać w ich ręce narzędzi, dzięki którym będą to mogli uczynić. Niemożliwe, niemożliwe …