Autorzy „Listu otwartego pracowników naukowych w sprawie wypowiedzi prof. dr hab. Krystyny Pawłowicz” czują się zawstydzeni tymi wypowiedziami, bo „przyjmując dyplom doktorski, wszyscy ludzie nauki zobowiązali się … służyć prawdzie.” Sprawdziłem od razu, czy czasem ja nie mam powodu do wstydu. Ale okazało się, że nikt z uczelni, którą ukończyłem, nie podpisał się pod tą odezwą. Zatem wcale się nie wstydzę, a jedynie odczuwam zażenowanie z powodu upadku tego, co powinno nieść ze sobą pojęcie „universitas”.
Posłanka Krystyna Pawłowicz w sejmowej dyskusji o projektach „związków partnerskich” bez ogródek wyjawiła swój pogląd na sprawę. Jest przeciwniczką takich uregulowań i przedstawiła swoje argumenty. Obalacze wszelkich obyczajowych tabu zawyli jednak z oburzenia, że ktoś poważył się naruszyć tabu o „świętości” homo bądź transseksualizmu. Natychmiast zwrócono się do rektora uczelni, w której posłanka wykłada, czy będzie trzymał u siebie taką osobę? Na to zdumiony rektor odpowiedział: a co ma piernik do wiatraka?
Odezwę naukowców pisał niezbyt lotny wyrobnik, ale może lista nazwisk to tłumaczy. Powołuje się on na jakieś badania naukowe i decyzje świata nauki w sprawach homo i transseksualizmu. Z tego, co wiem, to nie ma tu żadnych wspólnych dla nauki rozstrzygnięć, a jedynie można mówić o pewnych kierunkach, które akceptują takie bądź inne założenia. Poza tym powoływanie się w tym kontekście na Katechizm Kościoła Katolickiego jest głębokim nieporozumieniem. Szacunek dla drugiej osoby – TAK, ale NIE dla fałszowania rzeczywistości. Katechizm wzywa do szacunku wobec homoseksualistów jako ludzi, ale jednocześnie stwierdza, że akty homoseksualne „W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane.” Transseksualizm to już najnowsza nowość i o tym KKK w ogóle nie wspomina.
Celowo używam dla tego listu określenia „odezwa”, bo kojarzy mi się on z charakterystycznymi dla wczesnego PRL-u akcjami potępieńczymi, które naprędce zawsze organizowały partyjne aktywy. Jak nabroili studenci, to zaraz pikietowali przeciw nim robotnicy, gdy zastrajkowali robotnicy, to pogrozili im chłopi, że żywności nie dowiozą do miast. Naukowcy też mieli wówczas swoją „świetlaną” kartę, pisząc odezwy i do robotników i chłopów. I chyba do tych „najlepszych” wzorców nawiązują autorzy odezwy. Jedyną nowością w obecnym czasie jest, poza obowiązkowym potępieniem wichrzyciela, gremialne przepraszanie w cudzym imieniu, czy ktoś tego chce, czy nie chce. No więc jednak mamy jakiś postęp w nauce.
Już tylko śmieszne jest zdanie z tej odezwy: „Homofobia i transfobia to współczesna wersja przedwojennego polskiego antysemityzmu”. I jesteśmy w domu. Tradycyjny polski antysemityzm po latach skrywania wyszedł wreszcie w postaci tradycyjnej polskiej homofobii i transfobii, które każdy Polak wyssiewa z mlekiem matki. Trzeba by tu powtórzyć zdroworozsądkowe: a cóż ma piernik do wiatraka? Mało lotny autor wyciera sobie klawiaturę chwytliwym porównaniem, które obnaża jednak instrumentalne traktowanie poważnych problemów.
Napisałem na początku o upadku idei „universitas”. Tak trzeba określić postawę naukowców, którzy z czysto poprawnościowych względów nawołują do zamykania ust swoim kolegom, którzy mają inne niż oni poglądy. W średniowieczu, gdy kształtowały się pierwsze europejskie uniwersytety, różnica poglądów prowadziła do dyskusji. Teraz tworzy się zestawy „prawd niepodważalnych”, które komponują na bieżąco aktywiści różnej maści. O ile jednak można jakoś zrozumieć to, że wpływ na naukowców chcą wywierać owi aktywiści, to już kompletnie niezrozumiałe są próby wzajemnego nakładania sobie kagańców wewnątrz tego środowiska.
FOTO: vod.gazetapolska.pl