Wydawca tygodnika „Uważam Rze” zwolnił jego redaktora naczelnego Pawła Lisickiego. Powody tego zwolnienia budzą śmiech, choć trochę przez łzy, u czytelników tego tytułu. Polityczna inspiracja tego rzeźnika polskiej prasy (wykończony „Przekrój”, mordowana „Rzeczpospolita”) jest dla nich tak oczywista, jak to, że w poniedziałek „Uważam Rze”, które oscylowało na poziomie 130 tys. sprzedawanych egzemplarzy, sprzeda się najwyżej w kilkuset sztukach :).
W tym kontekście ciekawe jest to, jak po kilku godzinach od decyzji o zwolnieniu Pawła Lisickiego w internetowych mediach feruje się daleko idące wyroki w tej sprawie. A najciekawsze jest to, że one się pewnie spełnią. A to ciekawe zjawisko z wielu względów.
„URz” powstało nagle i od razu weszło na poziom pism opinii z najwyższej półki pod względem sprzedanych egzemplarzy. I działo się to w czasie, gdy pozostałe tygodniki narzekały na kryzys na rynku i obwieszczały początek końca prasy drukowanej. Wyraźnie widać było, że nowy tygodnik wszedł w segment rynku, który wcześniej opuściły i „Wprost” i „Newsweek”, które okopały się na pozycjach bloku wspierającego rząd.
Poza samym tygodnikiem wydawnictwo uruchomiło też miesiecznik historyczny „Uważam Rze Historia”, który kontynuował niejako tradycje dodatków historycznych „Rzepy”. Znakomite wydania tego pisma poruszające fakty m.in. z historii Polski po pierwszej wojnie światowej zadały z kolei kłam ferowanym w innych tygodnikach opiniom, że Polaków nie interesuje ta historia, bo chcą patrzeć w przyszłość. „URzH” też odniosły sukces wydawniczy, co skłoniło innych do powielania pomysłu.
Pismo potrafiło utrzymać się niezmiennie na wysokim poziomie mimo kompletnej mizerii reklamodawców. Domy mediowe, a przede wszystkim cały wianuszek państwowych instytucji wydających krocie na reklamowanie się w pismach łechcących próżność rządowej koalicji, za nic miały potężny target czytelników „URz”. Z ochłapów, które wpadały do tygodnika inne tytuły nie przeżyłyby pewnie miesiąca.
Można by stworzyć portret socjologiczny czytelników tygodnika i pewnie ktoś to już robił albo zrobi. Ale co innego jest tu ciekawsze. Jego czytelnicy nie tworzyli żadnych klubów, nie nobilitowali siebie winietą pisma sterczącą z kieszeni marynarki i nie uważali siebie z kogoś szczególnego wśród innych Polaków. Ale w poniedziałek nie sięgną już po „URz”. Pismo z dnia na dzień z wyżyn spadnie w czeluść.
PS Nie chcę tu wdawać się w szersze interpretacje, dlatego tylko tytułem nawiązałem do tego, co cała ta sprawa znaczy dla naszej rzeczywistości. Bo to oczywiste, że takie decyzje, jak ta z Pawłem Lisickim to wynik wyłącznie biznesowego myślenia wydawcy. I nie ma to nic wspólnego z tym, co od kilku lat robi się w kraju w mediach, na które jakikolwiek wpływ mają rządzący.
Ktoś już dawno temu stwierdził, że 80% aktywności nieformalnych układów spożytkowywana jest na dowodzenie tego, że one wcale nie istnieją. A publika łyka i łyka, jak to pisał nieśmiertelny Kisiel.