17 listopada w Teatrze Starym w Bolesławcu zagra Wojtek Pilichowski. Chcecie zrobić na tym koncercie kilka fajnych fot? Ja bym się zastanowił czy warto brać aparat.
Piszę o tym wskutek korespondencji z managerem artysty zasłużonego dla muzyki, edukacji muzycznej, Bolesławca i promocji muzycznej naszego miasta bezsprzecznie. Ba, Pilichowski jest nawet laureatem nagrody za promocję grodu nad Bobrem.
Szukając na You Tube wideo do wykorzystania w opublikowanej jakiś czas temu na bobrzanach zapowiedzi jego koncertu trafiłem na montażyk zdjęć z koncertu w Kliczkowie z roku 2010. Wśród nich zobaczyłem niejedno swoje zdjęcie. Żadnego nie podpisano, nie podano też autorów w opisie filmu na YT.
Pozwoliłem sobie napisać do właściciela kanału na YT:
„Nie mam nic przeciwko wykorzystaniu w filmie wielu moich zdjęć, ale uważam, że powinny być podpisane, na takich zasadach zwykle udostępniam nieodpłatnie swoje foty. Jeśli możesz, umieść po prostu w opisie filmu info: Wykorzystano m.in. zdjęcia firmy fotopestka.pl. I miło by było, gdyby był tam aktywny link do strony mojej firmy.”
Czasem po po dobrych koncertach na których jestem prywatnie, jeśli uznam, że zrobiłem jakieś przyzwoite zdjęcia, wypalam je. Płytkę daję artyście z zastrzeżeniem, zwykle w postaci pliku tekstowego zapisanego na płycie, że fotografie można wykorzystywać przy podaniu nazwy firmy i autora zdjęć – pozwalam sobie też poprosić, aby dane te były aktywnym linkiem do strony mojej firmy, jeśli foty publikowane będą w sieci. Taką płytę dostał ode mnie pan Pilichowski. Dlatego właśnie pozwoliłem sobie napisać powyższe do właściciela kanału na You Tube.
Okazało się, że kanał na YT prowadzi manager artysty. Oto, co napisał mi w odpowiedzi:
„Witaj!
Tutaj Tomek Lipiński – menadżer Wojtka Pilichowskiego. W filmiku wykorzystałem wiele zdjęć, różnych autorów. Zasada obowiązująca na wszystkich koncertach Wojtka jest jedna – można robić zdjęcia, my wszakże zachowujemy sobie prawo do ich publikacji w mediach elektronicznych i zawsze zamieszczamy imię i nazwisko autora. W przypadku tego filmiku jest to jednak niemożliwe: bardzo duża ilość przypadkowych zdjęć i mnogość autorów.
PZDR
TOM”
Czyli zasada jest prosta: wchodzisz na koncert Pilichowskiego i focisz – Twoje zdjęcia należą do managera a przynajmniej on może nimi rozporządzać. Wystarczy, że je podpisze. No chyba że fot będzie dużo i podpisać mu się nie zechce.
Konstrukcja prawna tej logiki jest tak karkołomna, że obawiam się, iż pewnego dnia pan Pilichowski trafi dzięki niefrasobliwości swojego managera na bardziej upierdliwego fotopstryka niż ja i skończy się to ładnym przelew na konto tegoż fotopstryka przed procesem lub tuż po. Niefrasobliwość ta rozwala tym bardziej, że myśląc o przedstawicielu tak znanego artysty, myślimy o człowieku robiącym w sztuce, który prawa autorskie powinien co najmniej kojarzyć a nie fantazjować na ich temat.
Wyjaśnienie: osoba fotografująca przychodzącą na koncert Pilichowskiego, aby fantazje managera stały się rzeczywistością, powinna być poinformowana przed występem, najlepiej na piśmie, o fakcie utraty albo odstąpienia autorskich praw majątkowych do zdjęć. Teoretycznie byłoby to dla managmentu jakimś tam zabezpieczeniem, nie zwalniałoby jednak z obowiązku podpisywania fot. Nawet jeśli takie olewactwo wytłumaczymy ilością fotografii. Jednak nawet takie zabezpieczenie się na wypadek roszczeń mogłoby okazać się przed sądem niewystarczające.
Szanuję pana Pilichowskiego i w życiu nie odważyłbym się zajumać jego muzyki tylko dlatego, że dla mnie zagrał. Aczkolwiek dziś, a słuchałem go na żywo nie raz i nie dwa, czuję się do tego poniekąd uprawniony.
Mam też szczerą nadzieję, że uczestnicy warsztatów fotograficznych Festiwalu Blues nad Bobrem nie mieli styczności z poglądami managera Lipińskiego na prawa autorskie.
I 17 listopada słuchamy muzyki, fotografujemy tylko jeśli lubimy olewanie nas przez „managment” fotografowanych.