Manipulacje, absurdy, zwykła głupota czy ignorancja to codzienność naszego życia. Nic tak nie liczy się bowiem dla instytucji, stowarzyszeń, partii czy firm jak publicity. Dla budowy wymyślonego dla siebie wizerunku są więc w stanie uczynić to wszystko, co podpada pod zjawiska wymienione na początku tekstu. Jestem w stanie znieść to wszystko, choć z obrzydzeniem. Ale moją odporność przekracza brak szacunku dla intelektu mojego i innych ludzi.
Wyraźnym przekroczeniem standardów intelektualnych było to, co zdarzyło się z reakcją producenta filmu „Kac Wawa” na krytykę Tomasza Raczka. Pozwanie do sądu krytyka filmowego za to, że napisał niepochlebną opinię o filmie, to dla homo sapiens piramidalna bzdura, której nie jest w stanie nic obronić. Producent może to robić z wyrachowania, wyłącznie dla nadania rozgłosu swojemu filmowi. Kompletnie się jednak przy tym ośmiesza wybierając do tego celu działanie, które staje w poprzek kulturowej tożsamości tej rzeczywistości, w której film powstał.
Tylko bezbrzeżny brak wstydu mógł prowadzić do tego, żeby chcieć od sądu kary dla krytyka za to, że krytykuje. Już samo poważne potraktowanie takie pozwu przez sąd byłoby za wiele dla tak infantylnego czynu. Dopiero co mieliśmy do czynienia ze spiskiem producentów, którzy dla własnej wygody chcieli nałożyć na wszystkich innych kaganiec w postaci układów ACTA. Teraz producent „Kac Wawa” daje innym kolejny sygnał: komuś nie podoba się to, co wyprodukowaliście? – sądem go. I drżyj konsumencie, jeśli nie będzie ci smakować „krówka” kupiona w cukierni, albo będziesz grymasił na krój marynarki w sklepie. Niech to tylko dojdzie do producenta, to wytoczy ci sprawę o milionowe odszkodowanie za utracone zyski spowodowane twoją nieodpowiedzialną krytyką.
Muszę przyznać, że póki co, to zaimponował mi Tomasz Raczek tym, że w ogóle odmówił komentowania tego absurdalnego wyczynu producenta. Żeby nie robić reklamy jego „żenującej”, zdaniem krytyka, produkcji. Myślę, że w interesie środowiska filmowego jest ostracyzm wobec infantylizmu skarżenia się do sądu na niepochlebne krytyki. Jeszcze raz powtórzę, że jestem przekonany, iż chodzi tu wyłącznie o tani rozgłos, ale i takie działania muszą mieć swoje granice.
Choć tak naprawdę to nachodzą mnie wątpliwości co do tego taniego rozgłosu, gdy czytam wypowiedź producenta: Zdaniem moich prawników przekroczył granice krytyki filmowej i złamał zasady etyki dziennikarskiej. Taaaak. Bo gdy się pisze, że film jest do bani, ma głupi scenariusz, źle grający aktorów, kiepską reżyserię i fatalne zdjęcia to jest wszystko w porządku i na pewno widzowie będą walić tłumami na projekcje. Natomiast, gdy wprost odradzi się widzom obejrzenie filmu, to już złamie się zasady moralności i nikogo nie uda się nakłonić do obejrzenia gniota.
PS
Jeśli już sąd poważnie potraktuje pozew, to proponuję mu wydać, pognębiający producenta do reszty, wyrok: nakaz obejrzenia filmu przez wszystkich dorosłych Polaków, bez wyjątku.