Zainspirowany cytatami serii Protocool z XV sesji Rady Miasta 26 października br. i dyskusją prowadzoną przez zarządzających miejską oświatą podczas tej sesji, postanowiłem odnieść się do słów, które wówczas padały w ratuszowej sali rajców.
W trakcie dyskusji o stanie realizacji zadań oświatowych Gminy Miejskiej Bolesławiec w roku szkolnym 2011/2012 z ust panów prezydentów Romana i Filipowicza oraz naczelniczki Beaty Sulskiej zajmującej się mniej więcej od początku tej kadencji miejską oświatą, padały iście zdumiewające słowa: „(…) w klasach, w których jest najwięcej dzieci wyniki nauczania są najlepsze… Bardzo wysoki wynik powala mit, że im więcej dzieci w klasie, tym wynik jest gorszy”. Czytam i oczy przecieram! To prawda? Sprawdzam w oficjalnym protokole XV sesji (s. 21, środkowy akapit) i czuję jak szczęka opada mi na sznurówki. Nie zdziwiłbym się gdyby tezy stawiane na sesji Rady Miasta artykułowane były przez niedouczonych, bezdusznych urzędników pozbawionych wyobraźni i wizji długofalowej polityki oświatowej, ale te słowa należą do fachowców, do byłych (?) pedagogów! No, ale cóż, statystyki nie kłamią i widać dają argument do łączenie oddziałów (klas), co oczywiście bezpośrednio przekłada się na uzyskanie wysokich wyników w nauce… Dobre.
Osobiście mam stały kontakt z wieloma nauczycielami i dyrektorami bolesławieckich placówek oświatowych. Dla nich, ludzi zajmujących się tą problematyką na co dzień, taka polityka stosowana od początku roku szkolnego brzmi absurdalnie i mniej więcej tak: „Aby uzyskać jeszcze lepsze wyniki w nauczaniu połączmy wszystkie klasy tego samego rocznika w jedną dużą i uczmy na sali gimnastycznej lub korytarzach szkolnych. Pozwalniać nauczycieli. Problemy wychowawcze rozwiążą się same. Zakazuje się dzieciom narkomanii, bo będzie ich za dużo, aby poświęcić im więcej czasu. Dzieciom nadać numery zamiast imion. Oszczędzać na pomocach dydaktycznych, jak ktoś ma talent to niech go sobie sam znajdzie i wzmacnia.” – „żartują” z kwaśną miną pedagodzy. Według zarządzających bolesławiecką oświatą nieważny jest osobisty kontakt dziecka z pedagogiem?, zwiększenie różnorodności zajęć czy zindywidualizowanie wymagań? Nie ma znaczenia, że szkoła podstawowa to początek ścieżki edukacyjnej decydującej o jej późniejszych wynikach i możliwościach? Nie ważne, że tylko na tym etapie rozwoju młodego człowieka wykrycie różnych dysfunkcji daje szanse na ich zwalczenie? Nieistotne jest też, że w tak młodym wieku wreszcie bezpośredni i bliski kontakt z pedagogiem pozwala na wykrycie talentów i uzdolnień? Co tam przeludnienie klas powodujące przemęczenie nauczycieli i uczniów. To nic, że pogarsza się komfort pracy, a kwestie organizacyjne zajmują więcej czasu kosztem efektywnego nauczania… itp. No, ale wyniki są znakomite, a i jakie oszczędności…. Czy zarządzający oświatą sami wierzą w to, co mówią? Wysokie wyniki nauczania w bolesławieckich szkołach, to przede wszystkim zasługa zdolnych dzieci oraz mądrych i ambitnych nauczycieli, dyrektorów i rodziców. Wiem, że gdyby stworzyć im bardziej komfortowe warunki te wyniki byłyby jeszcze lepsze, ale czy zawsze o te wyniki musi chodzić?
Informacja wiceprezydenta Filipowicza nt. średniej liczebności uczniów w oddziałach Szkoły Podstawowej nr 4 (27-28 uczniów (średni stan uczniów w szkołach miejskich w klasie wynosi 30!) w odniesieniu do wyników brzmi mniej więcej jak słowa kierownika sklepu z kabaretu TEY adresowane do Bolka. Kiedy to Bolek stwierdzając: „Towaju nie będzie, tjaktoj się zepsuł” – słyszy odpowiedź kierownika: „Nie traktor się zepsuł, tylko koło się zepsuło! A jak jedno koło się zepsuło to trzy są dobre! Trzy dobre! Jak to brzmi?!” . Wiceprezydent wrzuca do jednego, szkolnego wora klasy ponad trzydziestoosobowe (powstałe z likwidacji innych) z klasami nauczania początkowego i integracyjnego gdzie ze stosownych przepisów wynika, że liczba uczniów musi być nieco niższa.
Kilka miesięcy temu w mediach władze zapewniały, że wskutek szukania oszczędności w oświacie nie planuje się zwolnień nauczycieli. Na październikowej sesji natomiast naczelnik Sulska informuje: (cyt. z protokołu): „Zgodnie z przygotowanymi arkuszami organizacyjnymi szkół, pracę z tytułu zmniejszenia liczebności oddziałów w szkołach straciło 27 nauczycieli, z czego 2 znalazło zatrudnienie oraz 13 przeszło na emerytury”. Gra jednak warta jest świeczki: Jeden „rozparcelowany” i zlikwidowany oddział danego rocznika to „oszczędność” wysokości ponad 150 tys. zł rocznie. Ile jest takich oddziałów w szkole? W ilu szkołach tak się stało? Co się stanie z „zaoszczędzonymi” pieniędzmi? O to na sesji nikt nie zapytał, bo przecież wyniki są dobre.
W poprzedniej kadencji, podczas podobnych dyskusji oświatowych ówczesna radna Ewa Ołenicz-Bernacka (nauczycielka w Gimnazjum Samorządowym nr 3) z uporem maniaka stwierdzała i pytała o pięknie wyremontowane i funkcjonalne szkoły oraz pojawiające się możliwości tworzenia mniej liczebnych klas. W dyskusji odpowiadałem, że oczywiście priorytetem władz miasta jest poprawa stanu bazy oświatowej, a w dalszej kolejności zmniejszenie liczby uczniów w klasach. Taka była ustalona polityka koalicji ugrupowania prezydenta i mojego Stowarzyszenia. No właśnie… była. Tego już nie ma, bo statystyki mówią co innego. Teraz są inne priorytety.
Powszechnie znana jest zasada, że bardziej skuteczna i opłacalna jest profilaktyka niż leczenie. Jeśli teraz nie zadbamy o edukację młodego człowieka, za parę lat nasilą się z jeszcze większą mocą niepożądane zjawiska wandalizmu, narkomanii, pijaństwa, rozerotyzowania młodzieży, alienacji, agresji, nieuctwa itp. Jakie będą tego skutki społeczne i finansowe, które będziemy ponosić wszyscy? chyba nie muszę mówić. Wskutek niżu demograficznego pojawia się wyjątkowa okazja, aby dać szansę uczniom, nauczycielom i rodzicom nawet kosztem innych, mniej lub bardziej potrzebnych inwestycji w mieście. Połączone oddziały i ich dalsze łączenie to naprawdę droga donikąd. Trzeba robić wszystko, nawet jeśli państwo tego nie czyni, aby młody człowiek nie stał się kolejną cegłą w murze.
(foto: Kadry z klipu Pink Floyd – The Wall – Another brick in the wall – part 2.)