Kampania to kampania. A bycie kandydatem zobowiązuje. Pojechałem więc z przyjaciółmi „w teren”. Zaopatrzeni w wyborczą ulotkę i sympatyczne gadżety ruszyliśmy w sobotni ranek przed siebie. Nie pierwszy to nasz raz, gdy – przemierzając ulice – rozmawiamy z ludźmi, ale i tak ciekaw byłem reakcji. Cel: Lubań, Gryfów i Lwówek Śląski. Miejskie targowiska, rynki, ulice… I dziesiątki rozmów, kiwnięć głową (i na „tak”, i na „nie”), uśmiechów, ale też – choć zdecydowanie mniej – wrogich spojrzeń i pyskówek. Dużo informacji… do przemyśleń.
Cieszą oczywiście przyjazne gesty. Dodają otuchy – a zdarzało się – rozmowy: „Od „Kaczora”? Nie?” Z Platformy? To daj Pan…„. Tym bardziej, że targowiska to nie najłatwiejszy dla nas teren, bo wielu tam starszych ludzi. A ci – jak wieść gminna niesie – raczej za PiSem. Ale nie było tak źle. Kilka razy podchodziłem do kogoś, zakładając, że mnie pogoni, a… nie pogonił! Największym „sukcesem” był buziak od pewnej pani, która tuż przed targowiskiem sprzedawała miód. To był „słodki całus” dla… Kwaśniewskiego. Spodobał nam się ten koncept, więc resztę dnia wręczaliśmy ulotkę wraz ze słodyczami, żeby… „osłodzić nazwisko kandydata”. Nawet cukierki musieliśmy dokupić w Gryfowie – oczywiście w „Biedronce”! Się wie!!!
Nieprzychylnych reakcji było zdecydowanie mniej. I były najczęściej… fajne, kulturalne. „Platforma? Nie dziękuję. Mam innego kandydata.” Odpowiadałem uśmiechem, pozdrowieniem i zaproszeniem do głosowania w dniu wyborów. Próbowałem – mimo deklaracji, że „nie” – poczęstować cukierkiem bądź lizakiem. Nie wszyscy przyjmowali. Tylko dwa razy poszło na „ostro”. Raz jakiś gość z puszką piwa powiedział nam – cytuję – „Spierdalajcie” i odpłynął (marynarskim krokiem zresztą) w dal… Inny – na targowisku – wygarnął mi, że jestem ze „złodziejskiej bandy”, ale – gdy próbowałem dopytać, dlaczego mnie tam nazwał – odszedł. W sumie: naprawdę nieźle. Można się różnić, ale nie trzeba się okładać pięściami czy słowami. I tak właśnie było. Zmartwiło mnie co innego…
Trzy miasta, kilka godzin spędzonych wśród ludzi i aż (!) kilkanaście… dających do myślenia a zarazem smutnych sytuacji. Młodzi ludzie. Mężczyzna wsiadający do dobrego samochodu, młoda – dobrze ubrana – dziewczyna, matka z wózkiem i dzieckiem. I wyrażona zdecydowanie deklaracja: nie pójdę na wybory, nigdy nie byłam i nie zamierzam, nie obchodzi to mnie. „Wybory? I tak zrobią z nami co chcą.” Wkurzałem się. Próbowałem reagować, namawiać, pytać „dlaczego”. Nikt nie chciał rozmawiać. Odchodzili.
Zrobię wszystko (co rozsądne i w granicach prawa), aby wygrała partia, której jestem kandydatem. Bo po prostu wierzę, że to najlepszy scenariusz dla Polski, dla naszej przyszłości. Zrobię wszystko, aby zostać posłem. Bo wiem, że się przydam. Ale zrobię też wszystko, aby takich ludzi, którzy nie chcą głosować (a więc współdecydować – też o sobie przecież!), było jak najmniej. Co więcej – to już zadanie dla nas wszystkich. Namawiajmy niezdecydowanych. Edukujmy ich. Mniej ważne na kogo oddadzą swój głos. Byle poczuli obowiązek głosowania. Ja sam namówię ich mniejszą ich grupę niż możemy my… razem. Razem zrobimy więcej