Osobiście uważam,że każde słowo bez wyjątku, czy to pisane czy wypowiedziane winno podlegać wewnętrznej cenzurze, jak też brane pod wątpliwość, czy aby zostanie odczytane we właściwym kontekście, czyli po myśli autora, obojętne czy jest to drwal, zdun, policjant, czy prostytutka, bo zazwyczaj źle odczytany tekst to kolejne nieporozumienie towarzyskie, czyli następna kolorowa scenka rodzajowa.
Pamiętam chłopięce lata gdzieś na wybrzeżu i tamten uroczy dzień, kiedy to moja mama wysłała mnie z misją do sławetnego kiosku ,,Ruch” po ,,Przyjaciółkę” – bardzo modne czasopismo nie tylko w latach pięćdziesiątych.
Jak na ironię tak się właśnie wszystko ułożyło w kompletną całość, kioskarzem był rosły chłop, a ja zapytałem się tego chłopa, tak po prostu zwyczajnie, bez żadnych ceregieli, czy ma przyjaciółkę.
Chyba rzeczywiście był na jakiego wyglądał, bo cisnął w moją stronę z wielkim oburzeniem: – A co to cię może gówniarzu, że tak powiem, szczególnie obchodzić ?
Wróciłem do domu i powiedziałem mamie, że ten pan z kiosku nie chciał mi powiedzieć, czy ma przyjaciółkę.
Próbuję unikać tajemnych uroków mętnej wody, chociaż i ten czysty żywioł ma swoje rzepy do których można się przyczepić, jakoż człowiecza natura to zazwyczaj życiowy dorobek, te wszystkie meble,jeble i talerze tuż po przeprowadzce na nowy grunt, a ja przestałem żywić się złudzeniami, jakobym miał być wolnym obywatelem tegoż kraju, co jest taką samą prawdą jak i to, że w okresie wakacyjnym stanieje benzyna i cukier, skoro zgadzam się z przyjętymi schematami wzorem zdrowo funkcjonującego społeczeństwa w małomiasteczkowej kulturze, jakieś kino, kapela zabawa taneczna w remizie strażackiej i w każdym kulturalnym miejscu, szalet.Tak na wszelki wypadek, gdyby się byle gówna do
domu nie mogło dowieźć.
To są te schematy będące koniecznością splątaną z potrzebą w naturze każdego człowieka.
Jednakże skończył się czas solidarnego deptania kapusty, darcia pierza i wielkich chłopskich jarmarków z końską kiełbasą w taniej jatce, wraz z konspiracyjnym wysłuchiwaniem komunikatów Radia Wolna Europa, jak i rodzinne czytywanie gazet, które jednak miały swój rozmiar nie tylko fizyczny i szczególny rodzaj papieru.
Propagandę sobie daruję, gdyż każdy człowiek ma swój budzik, jak też inaczej go nakręca. Faktem jest, że przechodzenie na drugą stronę ulicy, jest najczęściej wyuczonym odruchem, żadna jakaś nauka ze strony życzliwych ludzi, chociaż kura kurze nierówna, jak ziarnko, dlatego ilekroć znalazłem się na drugim brzegu rzeki, nigdy nie próbowałem sobie cokolwiek wmawiać, że na tej stronie będzie lepiej i o wiele zdrowo, chyba że głos w tej kwestii zabrał prokurator lub inny notabl, wtedy co innego, nie istotne, że wszędzie walają się butelki po alkoholach.
Staram się zachować dystans do każdego dnia, nie żebym się skarżył na pogróżki losu, to już było przerabiane na kursie przeciwpożarowym z wyjściem ewakuacyjnym, tylko po co skoro na nowo położonym chodniku mojego rodzinnego city, pojawił się pętak i zapytał:
– Masz co zadymić ?
– Nie mam…
– To sobie k… dziadu kup!
Wiem, że rozsądnie jest od czasu do czasu zatrzymać się i zastanowić, dlaczego idziemy w tamtą stronę i czy musimy tam leźć, skoro za plecami słoneczne klimaty, zaś z przodu wielka burzowa chmura w którą świadomie włazimy, jak jagnię pod nóż.
Jakoś nie dociera do mnie chwila lub dzień cudu, chociaż na jedno wychodzi, że wino przemieni się w wodę,bo nie zmieniłem religii ani miejsca pobytu, chociaż wszystko do czasu, jak wojna i pokój, a to że zacinam się przy goleniu świadczy o tym, że wszystko się
odstawia na ostatnią minutę i jest miło,bo wiosna się panoszy całą gębusią, lecz to wszystko to mały bzyk naprzeciw wieczności, jak mawiał mój ojczym świętej pamięci spod Stanisławowa.
tytul mi tu nie pasuje