bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Borsuk nie będzie słoniem

Parę mam dziś spostrzeżeń, do których zainspirowały mnie zjawiska społeczne zaobserwowane na „fejsie”, a także na platformach blogerskich, a jakoś się tak złożyło, że wszystkie związane są ze stosunkiem Polaków do siebie samych, jak i  innych nacji, także w relacjach zwrotnych.

Fejsowa grupa „Rozmówki Polsko-Czeskie” skupiająca zakochanych w Czechach Polaków, linkuje do gazetowego tekstu dziewczyny, która wyszła za Czecha i opisuje czeską rzeczywistość z punktu widzenia, nie fana, a obywatela, który, że tak to określę, żyć musi tam zawodowo.
I z opowieści tej, co jest oczywiste dla realistów, wynika, że to nie jest żaden raj, tylko „syf taki sam, ale inny”. Że to nie są żadni luzacy, a opite piwskiem bufony, zaś ten ich imponujący „ateizm” to efekt nie jakiejś przemyślanej drogi mentalnej, a efekt historycznych rozpierduch, z finałem w postaci 50 lat planowego działania komunistów.

Jak wiadomo, Polakom się odkręciło kilka lat temu i po okresie, gdy przez kilkadziesiąt lat Czechów mieli za nieszkodliwych półgłówków – bardzo ich ostatnio pokochali. Jak wynika z badań społecznych największą sympatią darzą Czechów i Słowaków, choć tak zasadniczo – co wiem z praktyki, 90% populacji turystycznej, która zjeżdża na przykład na Słowację uważa, że Słowacy to tacy Czesi, tylko bardziej na wschód – więc właściwie to kochamy Czechów.

Polacy nie mają jednak świadomości, co mogłoby wywołać silny dysonans poznawczy, że Czesi mają tę naszą miłość w dupie i my jesteśmy u nich w rankingach na 7. miejscu, za Austriakami i Szwedami.
I ja osobiście cenię sobie Czechów, między innymi za to, że oni są z tymi swoimi emocjami stabilni. I Ruskich nie kochali i Polaków nie kochają. I tak im zostało. Świadczy to o rozsądku w kwestiach szastania miłością. W końcu to nie kto inny jak doradca obecnego prezydenta RP wydelegował do nich z gospodarską, dyscyplinującą wizytą, 42 lata temu, II armię Ludowego Wojska Polskiego.

Na platformie zaś blogerskiej natrafiłem znów na tekst faceta, który porusza temat planowanego, po raz kolejny, przez rząd „jak tam ostatni sondaż” pseudoliberałów – monitorowania internetu pod kątem występowania, uwaga –  języka nienawiści. Generalnie chodzi o to, że ma tam być tropiony język ofensywny rasowo, religijnie i seksualnie. I facet się zastanawia, czy grupa fejsowa I hate Poland zostanie zaindeksowana przez ów po-wski system. Grupa fejsowa IHP administrowana jest przez Krisa Guttenbergovitza i Anię Nowak. Ania Nowak, co ciekawe, wśród swoich ulubionych na „fejsie” ma również grupę I love Poland, a także Powstanie 2011 – czyli „Nadszedł czas na powstanie przeciwko klerykalnej okupacji Polski”.
W ramach grupy IHP 20 idiotów żali się po angielsku, że nienawidzi Polski, bo są tu dziurawe drogi, kierowcy to chamy, język polski jest najtrudniejszy na świecie, a szkoły noszą imię Jana Pawła II.

Aby poczuć się pewniej w tych wszystkich zboczeniach, sprawdziłem ile jest na fejsie grup nienawidzących Niemców (10), Ruskich (12), Izraela (tylko jedna z nich ma już 71 tysięcy sympatyków). Grupa nienawidzących Polski to około 600 osób, co w przeliczeniu na liczbę obywateli i potęgę Polonii na świecie jest wynikiem bardzo skromnym, w porównaniu z grupą Nienawidzę Czech – skupiającą 228 psychicznie chorych. Obywatel czeski przynależący do grupy I hate Poland czuje się nawet trochę zdziwiony liczbą polskobrzmiących nazwisk, które dominują optycznie w tej społeczności, podobnie jak czeskobrzmiące dominują w grupie I hate Czech Republic. Nawet ich administrator nazywa się Petr Krahulec, co już daje im przewagę 2:0, przy „naszym” Guttenbergovitzu.

Gdy zamieściłem na blogu swój komentarz, w duchu jak wyżej, że jest tam czarno na białym, że każdy kogoś nienawidzi i ma do tego święte prawo – ów bloger oczywiście natychmiast skasował mój post. Jako, że najwyraźniej nie był on po założonej linii dyskursu.

W chwilę później założyłem na fejsie grupę Nienawidzę Blogerów, którzy kasują moje posty.

Z drugiej strony trudno się nam dziwić, że chcemy kochać innych, a nie siebie, że mamy cholerne kompleksy. Że pierogi musimy mieć ruskie, a piwnice paryskie. Że ciągle trafiamy na frajerów, którzy w polityce kuszą nas wizjami, że będziemy drugą Japonią, albo drugą Irlandią. Wśród krajowych polityków jest też zapewne wciąż grupa takich, którzy chętnie dokonaliby łagodnego rozprowadzenia Polski zgodnie np. z doktryną zrealizowaną praktycznie w roku 1793. Trudno się dziwić, bo jesteśmy obecnie państwem strukturalnie i organizacyjnie bardzo słabym.

Stanęliśmy jakoś po 60 latach, po II wojnie, 45 latach „dorobku” PRL, który legitymizowano już najwyraźniej na normę cywilizacyjną – twarzą w twarz do konkurencji z Zachodem. Chcielibyśmy, jako 40- milionowy naród mieć osiągnięcia w nauce, technice, sporcie.
Myślę, że jeśli nie zdobędziemy się w końcu na mądrość i dojrzałość, aby być rzetelną Polską, nigdy nie będziemy kimś drugim.

I choćbyśmy mieli mokro z podniecenia, w wyniku nieodwzajemnionych miłości do Czechów, Włochów i Francuzów – choćbyśmy nie wiem jak bardzo chcieli, pozostaniemy Polakami, bo jak ktoś się urodził borsukiem nie umrze słoniem.

Odwołując się do determinizmu, przyjąć należy, że jest jakiś powód, dla którego pijamy tu Tyskie, a nie Radebergera, więc nie oglądając się na innych – róbmy swoje. Bo nie jesteśmy gorsi od nikogo, tylko komuna zafundowała nam dziesiątki lat hibernacji w stosunku do cywilizowanego świata (dorobek PRL).

Róbmy swoje, jak Małysz, Kubica, Kowalczyk.

I w każdej dziedzinie możemy być najlepszymi na świecie.

Exit mobile version