Raz kolejny…
Tak się również może zaczynać wcale niewinna bajka z równie niewinną chmurką, z której piorun grzmotnął w piękny pałacyk, ale ja z innej beczki choćby z tej pełnej śledzi, bo się natura właśnie kolejny raz człowiekowi ze swoim dobrodziejstwem jawi, podając jakoby na tacy wszystkim wdzięcznikom i niewdzięcznikom jedno z wielu bogactw lasu znane jako grzybobranie.
Oczywiście z borowikiem w herbie, a skorzystać z owej hojności natury może każdy chętny, o ile czuje potrzebę grzyba, a co z tym się wiąże, łazikowanie z penetrowaniem lasu, gdyż wstęp do borów dolnośląskich jest wolny.
Nad tym wstępem między sosny, świerki, dęby, etc… Głęboko bym się zastanowił, lecz nie chcę pobudzać płuc do kaszlu, bo to co zostawia niejeden smakosz grzybka, można postrzegać jako wesołe podrygi brudasa, jeszcze ten niewypał w cieniu brzóz a obok butelka po piwie, opakowanie po papierosach i fruwająca gazeta ,,Express Bolesławiecki”.
Inne to były czasy gdy częścią borów zarządzał jaśnie hrabia jakiś tam Onufry, czy Stanisław z dwururką na ramieniu w potajemnej schadzce z piękną wieśniaczką która na poziomki sobie wyszła.
Dzisiaj o starych czasach opowiadają barwne ryciny, nierzadko porcelana świątecznego użytku, chociaż hrabiostwo nadal tryska jak zdrowiem tak i humorem z pełną kiesą, bo i się gnieździ wzorem muchomorków, wkręcających się w szeregi kozaków, maślaków i wiecznie sinych podgrzybków.
Co do borowika, to miałem ostatnio z nim spotkanie że tylko aparat fotograficzny i pstryk, jakoż wyrósł ci on pod kapeluszem muchomora sromotnikowego.
Gwarno w lesie dzieje się w weekendy, kiedy hordy grzybiarzy, przez miejscowych zwanych stonką bądź szarańczą, dopadają lasu i zaczyna się rzeź grzybów.
A wiedzieć wam trzeba, że każdy ma swojego prawdziwka na którego w końcu musi się natknąć, jeśli go przez nieuwagę nie rozdepcze.
Las tymczasem aż się trzęsie od nawoływań pogubionych grzybiarzy, zaś od wschodu zawiewa niezbyt atrakcyjnym zapaszkiem.
To się przypomina wysypisko śmieci, bezczelnie zagospodarowane na wrzosowiskach będących chlubną wizytówką architektury borów dolnośląskich.
Niechże w tym miejscu nacieszę oczy dorodnym prawdziwkiem, i to tak urodnym że żal byłoby go skonsumować.
Odetchnąłem. Prawdziwka dopadły robale.
Tak się ma mniej lub więcej tajemnica piękna zewnętrznego, bo niby chłop ciacho, jak mawiają panie, a dusza robaczywa. To ten zgryz wcale stomatologiczny.
Bo las ostatnio coś jakby kamieniał zatracając się w ciszy, bez treli ptaków, a cisza jak przed apokalipsą.
Mam nadzieję że kalendarz Majów jest legendą na wyrost. Tylko legendą spragnionego szklanki wody, bo skończy się wysyp grzybów i wszystko wróci do normy z wałkowaniem ciasta na makaron.
Wałkowanie ciasta na makaron to nie jest norma, tylko przeżytek, ale czasem zamiast „domowego” makaronu serwuję do rosołu lane kluski własnej roboty! :)