Codziennie przyglądam się dyskretnie ludzkim relacjom typu: sąsiad sąsiadowi kością, albo inaczej: wilk wilkowi człowiekiem. Tak to kłania się lokomotywa składu osobowego Legnica – Bolesławiec, dociera do moich szarych komórek, że urodziłem się w egzotycznym kraju z kilogramami równie egzotycznych wędlin, jak salceson czy kaszanka, ta ostatnia, frustrująca krew z kaszą, najczęściej z przekonań religijnych jest omijana szerokim łukiem.
Alkohole pozostawiam na wszelkie okazje trącające robakiem w ciszy rodzinnego zamyślenia, właściwie to mam powód na strzelenie sobie siarczystego kielicha choćby w intencji zdrowych wyborów prezydenckich narodu polskiego, chociaż nie ja jeden wiem że:
Po wielkim praniu byle szmatka,
proporcem może być przez latka!
W zasadzie to jest inny motyw na podniesienie temperatury cherlawego ciała drwala z borów dolnośląskich, bo właśnie wczoraj 9.07.2010 złowiłem swojego pierwszego lina po piętnastu latach zapalczywego wędkowania. Poza tym jest zdrowo i ludowo w samym sercu wioski z wolna gotującej się na święto kartofla odmiany ,Lenino’ (wcześniej miał
być makaron muszelki). Tak się plączę, jak w dżungli pnącze.
Nasza jako taka kultura polityczna, nie ukrywam, że nawet korzystanie ze spłuczki klozetowej jest polityką, miesza się drastycznie, wręcz skandalicznie z temperaturą powietrza i wody po worki z piaskiem, bo tyleż są warte deklaracje polityków względem ratowania wioski przed pójściem pod wodę, ile warta jest konsumpcji kiełbasa wyborcza reklamująca się w ostatnich dniach fali upałów.
To skłania mnie do refleksji, czy aby nie jest taki początek końca czegoś, co dla nie zorientowanych tak się ma jak koniec sznurka, będącego jednocześnie połączeniem z zawleczką granatu absolutnie bojowego. Więc szlag mnie trafia, szlag na te zawirowania klimatów, a wtedy ja by odreagować się od takowych przeżyć, które to wpędzają człowieka we wszelkiego rodzaju desperados, chwytam za wędkę i biegnę nad wodę. W tym miejscu mam sporo czasu na analizę przypadków i wyjątków w sensie życiowych kopniaków od rzekomych przyjaznych duszyczek z luźnym rogalem na gębie po tym jak udało się mu zamienić łom na cukrowane słówka hipokryty znad rzeki Warty. Wszak żyletka żyletce nie równa, chociaż obie całą dobę przeleżały w chłodzie pod kopułką piramidki.
I nie licz na to, że ktoś z gminu będzie ci klaskać z powodu tego, że ci obrodziło w polu i w zagrodzie. Sąsiad o mentalności starego ubeka jeszcze cię psem poszczuje, żebyś co do jednego nie miał złudzeń, za darmo to tylko w mordę po ciemnicy można oberwać.
Duży pies, wielka kupa i tak to się wszystko nakręca, co ostatecznie doprowadza do mało filozoficznej zadumy nad postacią czegoś, co ziemię faszeruje azotem. Takie są te polityczne zagony z linią demarkacyjną zaznaczoną mocą pieniądza, bo ja nie wierzę, że operacja plastyczna może zmienić bezkolizyjnie urodę Pinokia na piękne kształty łabędzia, chociaż widziałem w pewnym ogrodzie krasnala, jak to uśmiechał się do ludzi i potrząsał głową ubraną w wełnianą czapeczkę z wielkim pomponem.
Wszak nie było i nie będzie nigdy takiej aury, która by sprzyjała wszystkim, jak i nie będzie takiego kucharza, który zadowoliłby wszystkim gusta.