Na parę dni przed sesją Rady Miasta Bolca lokalne portale internetowe zostały zelektryzowane informacją o planowanym linczu na radnym Proformy Obywatelskiej, Bolesławie Mimaku. Lincz miał polegać na komisyjnym, rytualnym zakręceniu kurków od kegów, zwykle pełnych piwa, a na co dzień stojących w lokalu radnego, Glinianej Suterenie. Do mediów dotarł list podpisany przez Helenę Muflon, sąsiadującą z posesją radnego Bolesława Mimaka, donoszący o haniebnych breweriach i bezeceństwach, jakie dzieją się w Suterenie. Muflon, sąsiadka pośrednio bezpośrednia, bo granicząca ścianami mieszkania z kilkoma innymi mieszkaniami w budynku, przylegającym z kolei do ulicy, przy której wznosi się budynek należący do radnego, zagroziła listownie, że pójdzie pieszo do Strasburga, żeby protestować przeciwko Mimakowi, a właściwie przeciwko hałasowi, jaki radny ten wokół siebie zwykł czynić. Spomiędzy wierszy wyzierała obawa hałasu zwłaszcza w kwestiach elektoralnych.
Nadszedł Dzień Sesji. W budynku ratusza bolcowego oprócz prezydenta i jego świty oraz radnych różnej maści pojawili się goście dotąd rzadko spotykani. I tak zawitał tam kandydat na stanowisko wakujące po prezydencie Mieczysławie Marianie, a jednocześnie na funkcję przeciwnika swojego kolegi radnego Bolesława Mimaka, Perseusz Etatowski, siadając skromnie na dostawionym z boczku krześle. Przybyli także licznie, w sile dwóch rzędów krzeseł, członkowie i sympatycy Towarzystwa Via Masonica, zamierzający dawać odpór linczowi na Mimaku.
Dzień zapowiadał się krwawo. Szybko okazało się jednak, że sesję przeżyli wszyscy.
Przeżył radny Bolesław Mimak, choć pozbawiono go możliwości gwałtownego zareagowania na cokolwiek i uniemożliwiono mu zaprezentowanie wzorcowego opanowania, którego posiadanie miał w zamiarze udowodnić wszystkim, w tym niektórym wątpiącym weń kolegom z Proformy Obywatelskiej.
Przy życiu zostali też siedzący w dwóch rzędach członkowie Towarzystwa Via Masonica, prezentując wysoką odporność na bezwzględnie długotrwałe treści wydobywające się na przemian z ust prezydenta Mieczysława Mariana i z pąsowych warg przewodniczącej Genowefy Ksantypy Praksedy Wiatrak – Dobijczuk.
Przeżył prezydent Mieczysław Marian, pomimo wyraźnej dekoncentracji wywołanej obecnością dwóch rzędów dziwnych i niespotykanych dotychczas w ratuszu jednostek oraz pomimo stwierdzenia z niedowierzaniem, że jednostki te nie dość, że przyszły na sesję, to jeszcze, o zgrozo, słuchają. Słowa, jakie wyrwały się z zaskoczenia Mieczysławowi Marianowi: „o, obywatele miasta przybyli”, z pewnością mają szansę trafić do annałów Bolca, zakwalifikowane do kategorii „cytaty bezcenne”.
Przeżyła także równie zdekoncentrowana zajazdem przewodnicząca Genowefa Ksantypa Prakseda Wiatrak – Dobijczuk, która – jak przystało na wieloletniego praktyka skalpela – odczytała bezosobowo i bezemocjonalnie list Heleny Muflon i następnie skwitowała to, co odczytała, jednym zdaniem, z którego wynikało, że odczytanie listu pozbawione było sensu.
Przeżyła rzeczniczka Mieczysława Mariana, Gorgona Publiciak – Szeptus, mimo że musiała na początku mocno koncentrować się na niespodziewanej potrzebie zmiany scenariusza, wywołanej pospolitym ruszeniem obywateli, którzy są przecież całkowicie zbędni dla właściwego funkcjonowania miasta. Nagłe zmiany w scenariuszu konsultowała z prezydentem Mieczysławem Marianem, z wiceprezydentem Zdzisławem Konserwatorem Terenów Zielonych oraz z przewodniczącą Genowefą Ksantypą Praksedą Wiatrak – Dobijczuk. Gorgona Publiciak – Szeptus obarczyła się niezwykle odpowiedzialnym zadaniem, koordynując akcją o kryptonimie „wstrzymać lincz, bo nas zlinczują”. Miotała się przy tym po sali przy stale słyszalnym furkocie sukien, szepcząc instrukcje w różne trąbki Eustachiusza i wykonując telefony, przesuwające atak bezpośredni na radnego Mimaka na bliżej nieokreślony termin.
Przeżył też redaktor Dawid Piernat, choć zaakceptowanie braku wrzasków, pisków, rzygowin i innych doznań, o których ostatnio lubił pasjami pisywać, zdawało się być dla niego wydarzeniem mocno traumatycznym.
I przeżył redaktor portalu Moje Kompleksy, Wojciech Przynudzała, prawdopodobnie dlatego, że z powodu spóźnienia przebywał w toksycznej atmosferze sali obrad o wiele krócej niż inni. Jednak żeby nie tracić cennego czasu, obfotografował całe ławy zajezdników z Via Masonica. Po co te foty? Padło przypuszczenie, że trafią do przepastnej szafy redaktora Przynudzały, tuż obok kasety z najsłynniejszym nagraniem prezydenta Mieczysława Mariana. Kiedyś za sprawą tych zdjęć może da się udowodnić wpływ Via Masonica na fosforylację oksydacyjną przy planach budowy elektrowni atomowej w Starych Jaroszewicach.
Na koniec, kiedy sennie doszło już do spraw różnych, na salę wkroczyła Helena Muflon we własnej osobie. Fakt ten umknął jednak uwadze Gorgony Publiciak – Szeptus. Atmosfera ożywiła się więc tylko na moment, bo nieuwaga ta poskutkowała tylko brakiem kolejnej nagłej zmiany scenariusza: nikt z włodarzy nie ważył się bez hasła reżyser Publiciak -Szeptus oficjalnie odnotować wejścia Heleny Muflon.
Tak więc jak weszła, tak wyszła. Tyle że do gabinetu Zdzisława Konserwatora Terenów Zielonych w towarzystwie redaktora Piernata. W końcu wzywając ją telefonicznie, nie powiedziano jej, co powinna właściwie dla tego linczu jeszcze zrobić.
@Trytonie,
google + telefon do Paryskiej = odpowiedź
: )
Mam pytanie, czy rzeczony lokal ma ochronę? Tzn czy miał ją kiedy (jak tu czytam) pobito tam człowieka?
Tam sie podobo placi a wstep, a jak sie placi za wstep to powonien byc wystep. Nie od dzis wiadomo ze jak nie ma mordobicia to lokal jest dla mietkich inteligencikow.
Kminku, ja w dzień po bójce dowiedziałem się od pewnej dziennikarki, że nożem właśnie zabito w Piwnicy człowieka : )
Zważywszy na odległość, przypuszczam, że dalej, w Japonii, chodzą plotki o ludobójstwie w Paryskiej.
„Bijatyki” zdarzają się niestety w każdym lokalu… w jednym rzadziej, w innym częściej.
W Paryskiej niezwykle rzadko jak na standardy bolesławieckich lokali, w których można potańczyć…
Dzisiaj wlasnie rozmawialem z boleslawieckim ziomkiem przez Skype. Z ciekawostek przekazal mi ze pewien znajomy nasz z widzenia – zostal tam w tej piwnicy w wekend tak pobity, ze ponoc jakos na dniach dopiero wyjdzie ze szpitala – a panienki, ktore to widzialy bezposrednio byly przekonane ze go normalnie zabili.
Bruner tu kiedys juz opisywal – ze w tej knajpie to sie odbywaja regularne mordobicia a nie sadze, zeby specjalnie ubarwial proze, choc ma talent :)
Dionizosie, witam na bobrzanie.pl
No i sprowokowany napływem wody z chlorkiem sodu podczas czytania kolejnego tekstu pozwoliłem sobie zapić film łzowy kieliszkiem wina w posmaku Piemontu i zalogować się nie koniecznie na trzeźwo.
Oddaję tu hołd jednocześnie Dionizosowi [ profil psychologiczny do skopiowania przy moim ] , Januszowi Palikotowi [ jedyny polityk , z jakim naprawdę chcę się napić wina]i autorowi [ autorce ] tekstu.
Najbardziej zaś mnie cieszy to unikalne zdanie / powitanie Bernarda.
W związku z wieloma dzisiejszymi okazjami do tego, by wznieść toast sugeruję by zastawić suto stół i rozpocząć bachanalie.Na cześć PIRANI Ponadprzeciętnie Intelektualnie Rozwinięci Aczkolwiek Nazanaczeni Intuicją.
brewerie (od ang. brewery – browar) – awantury po wypiciu piwa