bobrzanie.pl – to co istotne w Bolcu, Bolesławiec, informacje, blogi, sport, rozrywka, humor, imprezy, wideo

Śmierć jest cool

Spytał mnie w zeszłym roku małoletni syn moich przyjaciół, co się zdarzy jeśli spróbuje on na swoim willowym osiedlu w dolnośląskim miasteczku halloweenowej wędrówki po domach pod hasłem trick or treat. Poradziłem, aby w ramach dziennikarskiej ciekawości spróbował i zyskał nowe doświadczenie. Efekty były raczej do przewidzenia. Kiedy w przebraniu wampira i z towarzyszeniem kilku podobnych sobie wesołków zapukał do pierwszej willi, gospodarze zagrozili spuszczeniem psa. W kolejnym, zamiast poczęstunku zaproponowano mu wezwanie dzielnicowego. Niezrażony badał dalej, by po kilku kolejnych, coraz mniej zabawnych wizytach dowiedzieć się, że to skandal, że się nie godzi i że dopiero wrócili ze sprzątania grobów…

Eksperyment wykonany, lecz niestety nietrafiony – zameldował młody badacz, dodając, że w odwiedzanych obejściach zamiast dyń, lampionów i szkieletów, na werandzie znajdował raczej rządek chryzantem w doniczkach albo zgrzewkę zniczy przygotowanych na następny dzień.
Co kraj, to obyczaj, chciałoby się powiedzieć. Ale to chyba uproszczenie.

Wielki Brat ogłupia?

– Niech każdy świętuje co chce – komentuje Mirosław Pawłowski, który przez wiele lat w Polsce zajmował się kulturoznawstwem na jednym z uniwersytetów, dziś natomiast… prowadzi na vancouverskim West Endzie małą knajpkę. – Byle choć z grubsza wiedzieć, o co w tych obrzędach chodzi.

Cóż, ja początkowo też nie wiedziałem, co ta najnowsza wersja Halloween ma na celu, gdy kilka lat temu jesienną porą przybyłem do Kanady i w przydomowych ogródkach nienajgorszych willowych dzielnic odkryłem rozkopane groby, porozrzucane czaszki i na w pół zjedzone przez szczury szczątki ludzkie. Świetne, kosztowne plastykowe kopie, obficie zlane sztuczną krwią.

– To komercja? – pytam Pawłowskiego nad poranną kawą w jego lokalu. – Halloween, Walentynki i Cudowny Czas Bożego Narodzenia…? Przez cały rok nowy, chodliwy towar?
– Poniekąd – odpowiada zagadnięty. – Ale moim zdaniem rzecz ma głębsze podłoże. To programowe działania, mające na celu odciągnięcie uwagi, szczególnie młodych ludzi, od rzeczy ważnych, głębokich, źródłowych. Zadyma, blichtr, hałas, huczne bale, idiotyczne najdziksze przebrania, tony słodyczy i hektolitry sztucznej krwi do kupienia na każdym rogu… Tak powstaje kalekie, głupkowate społeczeństwo, bez świadomości swoich korzeni i namysłu, co jeszcze je czeka. Tu nie rozmawia się o zmarłych i nie chodzi „na groby”– stwierdza Pawłowski. – Nie ma tradycyjnych cmentarzy, mogił ani rodzinnych spotkań podczas sprzątania na grobach dziadków.

Tradycja i nowoczesność

– A może tak jest prościej – pytam, trochę wbrew sobie. Obrócić odwieczne lęki w zabawę, a zamiast tęsknić za bliskimi których już nie ma, zamiast się dręczyć i rozpamiętywać smutne okoliczności, trochę skorzystać z życia i na nim się skupić. Póki jest.
– Halloween nie zawsze było tak durne i odmóżdżone – protestuje Pawłowski. Towarzyszył mu respekt przed zmarłymi, strach przed ich gniewem i troska o spokój ich dusz. Prawie nikt nie wie, że kiedyś, u źródeł tej uroczystości, wydrążona dynia ze światełkiem w środku dla irlandzkich chłopów oznaczała błędne ogniki uważane za dusze zmarłych, a w czasie październikowych obrzędów miano uwalniać ludzkie dusze z ciał czarnych kotów, psów i nietoperzy.

Celowo abstrahujemy tu od pogańskich religii, czczenia celtyckiego boga zmarłych Samhaina i podobnych praktyk. Ale to dyskusyjne dziś święto, niegdyś było SERIO, podszyte powagą i niekłamaną troską o przyszłe losy żyjących. Wierzono, że w noc z 31 października na 1 listopada dusze zmarłych zstępują na ziemię, powracając do swych dawnych miejsc zamieszkania i odwiedzając żyjących. W jakim celu? Ano, każdemu według zasług. Celtowie, niejako profilaktycznie gasili w tym czasie wszelkie ogniska, kaganki i pochodnie, żeby ich domy wyglądały na zimne i niegościnne, a poza domem wystawiali żywność dla duchów. Próba obłaskawienia? Przeprosiny? Nierzadko. Sami ubierali się w stare, podarte ubrania i chodzili po wsiach udając brudnych włóczęgów, co miało odwodzić mściwe dusze od szukania odwetu. Niezatroszczenie się o pokarm dla duchów mogło spowodować wiele nieprzyjemnych następstw. A więc raczej stres, przejęcie, trwoga, a nie beztroska zabawa.

Przebieg dzisiejszych makabrycznych zabaw to echa dawnych druidycznych obrzędów. I tak, tradycja żądania poczęstunku słodyczami bierze się z pogańskich wierzeń, że w zamian za smakołyki duchy mogą pobłogosławić obdarowującego. Wydrążona dynia to przypomnienie zwyczaju rzeźbienia portretu demonów, aby odstraszały nieszczęścia, to symbol dusz potępionych. Warto też wspomnieć, że wiele stuleci temu podświetlone dynie i inne elementy mogące uchodzić za ozdoby umieszczano na dachach, w ogrodach, na tarasach, balkonach i werandach, ale nigdy pod dachem. Tak, by ewentualne żale, pretensje i porachunki z duszami zmarłych miały miejsce w bezpiecznej odległości, z dala od domowego ogniska.

Co nas najbardziej bulwersuje to czasowa zbieżność halloweenowych obchodów z obecnym, nie tylko w polskiej tradycji listopadowym, pełnym zadumy świętem. Dlaczego akurat wtedy obchodzi się Halloween – pyta wielu oburzonych i poruszonych przeciwników pogańskiego święta. To prowokacja, świętokradztwo i celowy zamach na nasze wartości – dodają niektórzy. Ano, jak mawiał artysta Jan Kaczmarek – oczywiście, ale niekoniecznie. Uroczystość Wszystkich Świętych została przeniesiona z okresu wielkanocnego na 1 listopada dopiero w dziewiątym wieku, kiedy to halloweenowe praktyki mocno były już zakorzenione w wielu kulturach.

Dobry żart tynfa wart

Dziś w istocie nikt nie zawraca sobie głowy podobnymi szczegółami, a Halloween stanowi okazję do szampańskiej, beztroskiej zabawy. W ubiegłym roku na wielkim, ulicznym party przy vancouverskiej Granville Street spotkało się ponad pięćdziesiąt tysięcy rozradowanych ludzi. W tym roku ma być ich dwa razy tyle.
Przechadzam się po lokalnym domu towarowym Wal Mart, w którym większość działów zredukowano do niezbędnego minimum, by zrobić miejsce nietanim akcesoriom i dekoracjom, których żywot nie jest aż tak krótki.
– Większość klientów przystraja swoje domy i kupuje kostiumy już na początku października – informuje mnie jedna ze sprzedawczyń – a koszt takiej operacji to od kilkuset do kilku tysięcy dolarów na rodzinę.

Przyglądam się piętnastoletniej na pierwszy rzut oka dziewczynie, która z zainteresowaniem ogląda gigantyczną postać kostuchy. Z podświetlanymi oczami, ruchomą, kłapiącą szczęką i całą gamą jęków oraz ryków uruchamianych poręcznym przyciskiem. Całości dopełniają zmierzwione włosy, łańcuchy, trzymetrowa kosa i kilometry zakrwawionych bandaży i łachmanów, w które spowita jest figura. Cena około dwustu dolarów.
– Decydujesz się? – pytam z ciekawością.
– Już zapłaciłam – odpowiada rozpromieniona dziewczyna. – Jeszcze tylko skoczymy do Best Buy po baterie i wieczorem instalujemy to z moim chłopakiem na balkonie.
– Ale to bądź co bądź śmierć – protestuję nieśmiało, pokazując na puste oczodoły z czerwonymi żaróweczkami i wyszczerzone w strasznym grymasie niekompletne uzębienie gigantycznej postaci.

– Śmierć jest cool – słyszę w odpowiedzi.

TEKST  i ZDJĘCIA: JACEK PAŁKA

Exit mobile version