Andante Allegro miał na rano do roboty. Rano późne. Bo nie było mu w smak od maleńkości się szarpać. Nastawiony przed snem radiobudzik z wrodzonym sobie bezwdziękiem odpalił nagle i bez wstępów: gawarit Moskva! Rabotajut wsje radiostancje Sovietskovo Sajuza! Moskovskoje Wriemia diesjat czasov, dvie minuty!
Się potem obudził. Czy nie. W każdym razie miał nie do końca zbalansowane układy z ludźmi, od których mocno zależał. Był moment, że się zatrwożył, wyhamował. Ale spojrzał w niebo, które jak zwykle uświadomiło mu małość ludzkości względem potęgi wszechświata. Zapalił sobie Skiego.
Dyskretnie burknął ośmiocylindrowym motorem Firebirda i zapomniał o zatrzymywaniu się, już kiedykolwiek, w drodze do swojej fabryki. Zapomniał, bo musiał.
I wtedy zamarzył o jej zwiewności. Jak chwili. Wieczornej mgle. Przeganianej przez świszczący podmuch – ducha przełęczy. Zamarzył o niej jak o śnie. Który budzi uśmiechem. I półwytrawnym smakiem. I pozostawia niedosyt…