Wiadomość o aresztowaniu Romana Polańskiego w Szwajcarii na podstawie amerykańskiego listu gończego sprzed 31 lat okazała się ważniejsza niż wynik wyborów w Niemczech, przynajmniej dla niektórych mediów. Może dlatego, że Angela była pewniakiem i sensacji nie było. A może nie. Mniejsza o to.
Dla mnie to aresztowanie to swoiste kuriozum. Facet przyjeżdżał do Szwajcarii nie raz i nie dwa, ma tam dom, każdy wie, jak wygląda, można go było aresztować milion razy. Ale Szwajcarzy aresztowali go właśnie teraz, bo … przeczytali w Internecie, że przyjeżdża odebrać nagrodę za całokształt twórczości. I mamy w to uwierzyć.
A historia znajomości Polańskiego z Samanthą Geimer (wtedy Gailey) jest kolejnym dowodem na to, że prawda jest jak dupa. Każdy ma swoją. Polański jest winny czegoś tam na pewno. Ale nie tylko on. Dziwi mnie, że na ławie oskarżonych nikt nie posadził stręczycielki, matki tej dziewczyny. Dziwi mnie też, z jaką determinacją Stany ścigają kogoś, komu poszkodowana „wybaczyła” i wycofała sprawę z sądu. Jakby nie miały nic lepszego do roboty. W ogóle Stany to jakaś dziwna kraj. Wpuszczają do siebie takiego Behemotha, ale już chłopaki z Zakopower im się nie podobają. I bądź tu, człowieku, mądry.