W Bolesławcu od lat mamy do czynienia z zawężaniem sceny politycznej (umówmy się na chwilę, że to określenie nie brzmi jak kpina z naszych ambitnych polytyków). Dziś obserwujemy wojenkę między ludźmi z jednego obozu, bo pozostałe obozy już się zmarginalizowały i sfilcowały. Bo my demokracji używamy, aby doprowadzić do systemu jednopartyjnego.
Wybory za rok a tu… nie ma w czym wybierać. Trudno przypuszczać, aby środowiska eselde lub ziemiobolesławieckie dostarczyły nam emocji i ciekawych kandydatów w wyborach, bo trudno nie zauważyć ich marginalizacji. Po upadku władzy eselde w mieście lewica już się nie podniosła. Gwoździem do trumny była słynna sprawa korupcyjna szefów tej partii, a pęd do władzy przy tworzeniu obecnej koalicji w powiecie dokończył dzieła. Bo i wyglądało to chwilami jakby eselde zapisać się mogło nawet do pisu czy po, żeby tylko jakiś stołek wyrwać. Parafialne negocjacje sprawiły, że lewica w Bolesławcu nadaje się obecnie głównie do organizowania występów Szmajdzińskiego na Gliniadzie. No, przepraszam, jeszcze do roli gońców dostarczających papier do ratusza podczas spontanicznych hapeningów.
Na drugą przystawkę w powiecie po zjadło peesel, ale temu to zupełnie nie przeszkadza, a w innej roli pewnie czułby się nienaturalnie.
Od lat marginalizuje się także ziemiabolesławiecka, która pełni rolę permanentnego mniejszościowego koalicjanta głosującego karnie za resztki z pańskiego stołu. Choć wydaje się to zupełnie niemożliwe, ugrupowanie to wywodzące się ze środowisk zbliżonych do UW, w każdej kadencji było u władzy jako koalicjant. Cud zdarzył się trzy lata temu, kiedy radni ziemibolesławieckiej nie weszli do koalicji w powiecie. Wcześniej cudów nie było, ziemiabolesławiecka głosowała w radzie miasta razem z lewicą i Józefem Burniakiem, a w radzie powiatu razem z opozycją wobec tamtych, czyli ludźmi Piotra Romana i Karola Stasika (bo to wtedy jeszcze kolegami byli).
Ziemiabolesławiecka to twór polityczny jakby obliczony na bycie u stołu, ale bez ambicji przywódczych. Nawet kandydata w wyborach na prezydenta wystawia takiego, żeby przypadkiem nie wygrał i nie zagroził pozostałym. Być może to obawa przed zrobieniem przykrości po i pis, z którymi przecież po wyborach trzeba będzie się dogadać. Zresztą nawet kiedy Piotr Roman chciał oddać ziemibolesławieckiej stanowisko wiceprezydenta, to okazało się, że kandydata brak, jeden nie chce, drugi nie ma papieru… aż w końcu złośliwi mówili, że warto spacerować po Kaszubskiej z dyplomem magistra w ręku, bo można dostać robotę w Ratuszu.
W pewnym momencie, przed poprzednimi wyborami, naprawdę niewiele brakowało, abyśmy mieli w Bolesławcu jedną przewodnią siłę, zjednoczenie prawicy czyli forumsamorządoweziemibolesławiekciej. Wszystko się jednak popierniczyło, kiedy forumsamorządowe się pokłóciło samo ze sobą i pis Romana postanowił konkurować z po Stasika. Albo odwrotnie, co i tak jest bez znaczenia. Nagle okazało się, że Roman, u którego Stasik był długo wiceprezydentem jest be i jego polityka realizowana przez wiceprezydenta też. Okazało się również, że wiceprezydent był be. I wszyscy doznali tego olśnienia akurat kiedy zaczynała się kampania wyborcza.
I dzięki temu trwa wojenka starostwa z miastem i po z postpisem. Chłopaki się kłócą, wbijają sobie szpilki. Jeden dofinansowuje jedną prywatną gazetę, to drugi wspiera drugą. Jednego głaszcze jeden portal, to drugiego drugi. Zastanawiam się, czy przyjdzie moment otrzeźwienia i cały ten cyrk dojdzie do wniosku, że razem mogą robić to samo, co robią, tylko bez pozorowanych sporów. Bo przecież tak naprawdę to jest im po drodze, a bycie przy władzy pozwala na zmarginalizowanie wszystkich potencjalnie konkurencyjnych politycznych bytów.
Starostwo i urząd miasta to dziś niby dwa okopane szykujące się do walki wyborczej obozy z harcownikami bliskimi rozdwojenia jaźni, bo niby trza kopać byłych kolegów, ale oni może znów za rok będą kolegami i wtedy zaś d… z tyłu.
W sensie pozycji bojowych jest jak za czasów Burniaka w Ratuszu i Romana w okrąglaku. Tyle, że tamci byli naturalnymi przeciwnikami. Dziś mamy przeciwników wykreowanych, bo przecież przez cztery lata Cezary Przybylski był wicestarostą starosty Piotra Romana, a Karol Stasik wspomnianym już wiceprezydentem. Opozycyjny radny Cezariusz Rudyk był kolegą ze sztabu wyborczego radnych Kowalskich. Trudno się oprzeć wrażeniu, że ta cała scena polityczna, ta niby walka, to jakaś pozorowana gra robiąca idiotów z wyborców. Wiadomo, że panom chodzi o to, aby po wyborach ktoś był troszkę silniejszy, albo miał przynajmniej jeden „swój” samorząd. Jeśli pewnego dnia panom znudzą się spory – kac czeka tylko harcowników.
Na naszej scenie politycznej wszystko jest na odwrót. Zamiast korzystać z możliwości demokracji i mieć realny wpływ na władzę, oddajemy ją w ręce jednego środowiska. Zamiast dopuszczać do głosu jakąkolwiek nową siłę, godzimy się na partyjny monopol. Samorządy trzymają media za pyski, a w tej sytuacji nie wykreują się żadne nowe alternatywy. Eselde nie ma nawet kandydata na prezydenta z szansą na drugą turę (jeśli założymy, że będzie jeszcze miał kto zbierać podpisy pod listami poparcia dla tego kandydata). Ziemiabolesławiecka mogłaby powalczyć kandydatem Maciejem Małkowskim albo Józefem Królem* (on chyba byłby w stanie pokonać Piotra Romana w wyborach), ale przecież żaden z nich bezrobocia nie kocha, a obaj są co miesiąc zależni od panującego prezydenta.
Po podobno wystawi Dariusza Kwaśniewskiego, który szanse na drugą turę będzie miał m.in dzięki brakowi innych poważnych konkurentów dla Piotra Romana. Bogdan Nowak nie jest brany pod uwagę, bo nie rozumie partyjnego ducha i roli aktywu.
Cała nadzieja na ciekawe wybory w dwóch osobach, właśnie w Nowaku i Romanie. Gdyby pierwszy wystartował, nawet solo bez partyjnego wsparcia, namieszałby ostro wyborcom w głowach i może uczyniłby wybory mniej przewidywalnymi. Ciekawy mógłby być scenariusz, w którym Nowak startuje, robi szum i rezygnuje z ukłonem w stronę „poważnego” kandydata po. Ale po chyba by na taki spektakl nie poszło, bo Nowaka kocha, ale nie za coś, tylko mimo wszystko. Na kalkulacje z kimś trudno obliczalnym to trzeba mieć nerwy.
Nawet Nowak nie może jednak zrobić takiego szumu jak panujący Piotr Roman, który ma niepowtarzalną szansę wyborami i sceną polityczną wstrząsnąć.
Jeśli nie wystartuje.
Bo jeśli wystartuje, to może być cholernie nudno i przewidywalnie. Do ogłoszenia wyników włącznie.
*Jak zwrócił uwagę w swoim komentarzu Tryton, Józef Król nie jest już członkiem ZB. Mój błąd, przepraszam, choć coś mi mówi, że na liście wyborczej ZB wciąż mógłby się pan Józef znaleźć.