Gdzie jest granica podglądania ludzi, którzy są naszymi gośćmi?
Kiedy w Bolesławcu instalowano monitoring, któraś z telewizji przypominała show twórcy m.in. filmu Fahrenheit 9/11 i Zabaw z bronią, Michaela Moora. To facet robiący coś na kształt zaangażowanych dokumentów, w których nie jest świadkiem wydarzeń, a po prostu sprzedaje swoją stronniczą wersję faktów. Tyle, że wcale tego nie ukrywa. I ten Moore pewnej pani o imieniu Lucy (popierającej publicznie podglądanie czy też podsłuchiwanie ludzi) zamontował przed domem kamerę internetową i adres strony www.iseelucy.com z obrazem z kamery podał w tv. Skoro nie miała nic przeciwko inwigilacji, to w sumie czemu nie?
Kiedy w Bolesławcu zamontowano miejski monitoring padł pomysł, aby takie kamery zamontować np. naprzeciwko domu prezydenta miasta i podpiąć na stronę o adresie np. www.widzimyciepiotrzeromanie.pl. Teraz pewnie kamera zawisłaby naprzeciwko siedziby straży miejskiej, a obraz z niej oglądalibyśmy pod domeną www.iseesm.pl.
Niedawno fotografowałem ślub i przyjęcie weselne. Członek zespołu bawiącego gości zwrócił mi uwagę, że pod sufitem sali jest kamera. Po co? Żeby sprawdzać, czy widelce nie znikają ze stołów? Gościmy was, ale pilnujemy widelców.
Podobnie postępują właściciele stron internetowych. Zbierają informacje o użytkownikach. Oczywiście dane takie, jak wiek, miejsce zamieszkania, płeć czy wykształcenie, mogą mieć wartość w danych statystycznych, przedstawianych klientom reklamowym. Po co jednak śledzenie tego, kto ma jakie IP, skąd i kiedy wchodzi na stronę, co na niej czyta i co komentuje? Po co studiowanie jego wpisów i analizowanie zachowań?
Powód jest prosty – takie zachowania stosowane są głównie wobec osób, które właścicieli portalu nie chwalą i nie kochają, które zamiast „genialny tekst” piszą „ale chała, to już było na innej stronie” czy coś w tym stylu albo, nie daj Boże, krytykują właściciela.
Z czasem z takich „anty” nastawionych można nawet zrobić galerię użytkowników i wykpić ich. Bo i czemu nie? Można też zbierać te dane i zajmować się identyfikacją, kto jest kim. Każda epoka ma teczki na swoją miarę. A teczki, kwity, dane mogą się przydać za jakiś czas. Bywało w naszym mieście nawet i tak, że kolega np. ze sztabu wyborczego i idol stawał się wrogiem.
Pozostaje pytanie: jak w grupie ludzi zidentyfikować kogoś, kto lubi inwigilację stosować w praktyce. Można każde publiczne spotkanie z jego udziałem zacząć od słów: „Wyłączamy dyktafony i zaczynamy rozmowę”. Wyjdzie natychmiast, przynajmniej na chwilę.
Gdybym był gościem na weselu w sali z kamerą pod sufitem, to chyba opuściłbym imprezę.