Historia powstania Bolesławieckiego Święta Ceramiki w Bolesławcu we wspomnieniach jego głównego pomysłodawcy, Stanisława Wizy.
Nie idzie o ordery
Bolesławieckie Święto Ceramiki jest wielką imprezą wyróżniająca Bolesławiec nie tylko w południowo-zachodniej Polsce, ale i w całej Europie. Rokrocznie, w sierpniu, do Bolesławca przyjeżdżają tysiące ludzi, by oglądać i kupować wyroby ceramiczne, podziwiać miasto i jego atrakcje, a także bawić się i odpoczywać w atmosferze festynu ludzi radosnych.
Organizatorem tej wielkiej imprezy – trwającej teraz już nawet i pięć dni – są obecnie miejskie instytucje kultury oraz sam Urząd Miasta Bolesławiec. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie kilka „ale”… Najważniejszym z nich jest fakt, że „miasto” (a właściwie zarządzający Bolesławcem miejscy urzędnicy) zawłaszczyli sobie imprezę, której ani nie wymyślili, ani nie byli przychylni inicjatywie jej utworzenia.
Teraz jednak publicznie traktują ją, jako swoiste dzieło urzędnicze, nie wspominając nawet, kto i kiedy zgłosił ideę tej formy promocji Bolesławca i spowodowania, by nasze miasto traktowano, jako polską stolicę produkcji wyrobów ceramicznych.
Moja publikacja nie jest dopominaniem się o jakąś popularność czy żądaniem jakichkolwiek praw do BŚC. Nie potrzebuję też orderów i zaszczytów za swoje działania. Po prostu, tak po ludzku, przykro mi, że dzisiejsi organizatorzy tej wielkiej i pięknej imprezy, jakby zapomnieli o jej początkach (a i motywach jej powstania). Zapomnieli o tych, którzy dali początek obecnej wizytówce miasta…
Ironią losu jest fakt, że z roku na rok jest coraz więcej osób chcących „zbierać” pochwały za inicjatywę stworzenia Bolesławieckiego Święta Ceramiki i pomysłu, by właśnie ceramikę uczynić marką miasta i regionu. A jeszcze większą ironią, że są to byli przeciwnicy tej formy wyróżnienia Bolesławca.
Jak do tej pory nikt z oficjeli czy przedstawicieli różnych instytucji miasta nie pokusił się jednak, by opracować bezstronną genezę imprezy. Pokazać, jak było niegdyś i skąd wzięła się idea pokazania, że Bolesławiec i jego okolice są polskim „Zagłębiem ceramicznym” i że warto skorzystać z „ceramicznego promowania miasta”. Ba, poruszanie tego tematu w środowiskach związanych z władzami miasta staje się powoli wręcz niestosowne. Historia jest jednak historią i warto, by wiadomym powszechnie było kto, co, kiedy, jak i dlaczego…
Niepamięć byłego prezydenta
Wykładnią tezy o urzędniczej niepamięci jest opublikowany w 2014 roku na jednym z bolesławieckich portali internetowych wywiad z byłym prezydentem miasta Józefem Królem, który niedwuznacznie zasugerował w swojej wypowiedzi, że inicjatywa powstania święta ceramiki w Bolesławcu pojawiła się gdzieś w urzędniczych gabinetach, dodając, iż być może jej pomysłodawczynią była dawna dyrektorka Bolesławieckiego Ośrodka Kultury, pani Danuta Maślicka. Nota bene osoba, która w początkach Bolesławieckich Kiermaszów Ceramicznych była niemal wrogiem ceramicznych wystaw na bolesławieckim rynku. Gwoli prawdy dodać trzeba, że nie przeciwniczką kiermaszu ceramicznego, jako takiego, ale jego lokalizacji w centrum miasta. Stanowczo jednak przeciwna była wspieraniu go jakimiś imprezami kulturalnymi, organizowanymi przez miejskie instytucje kultury.
Jasne, że nie można tej Pani kategoryczni odmówić udziału w organizacji pierwszych imprez ceramicznych. Czyniła to jednak jedynie na wyraźne polecenie ówczesnych władz miasta, jako osoba „urzędowo” odpowiedzialna za wszystkie imprezy organizowane w Bolesławcu. Na siłę też uznać można, że Pani dyrektor jakoś tam i pomagała w pierwszych kiermaszach, my – ceramicy – jednak jakoś tej pomocy specjalnie nie odczuwaliśmy… Ale o tym może w innym miejscu…
Jaka była rzeczywista geneza utworzenia ceramicznego święta w Bolesławcu, wie może kilka, może kilkanaście osób… Sporo z tych, którzy byli przy tworzeniu pierwszych kiermaszów ceramicznych już zmarło, kilku opuściło Bolesławiec… Jest jednak jeszcze trochę ludzi mających wiedzę i pamięć o początkach obecnego BŚC…
I w przypadku tworzenia ceramicznego święta w Bolesławcu nie jest tak, jak w tym przysłowiu o prawdzie. Że jest ona niczym tyłek, który każdy ma swój. Bo istnieje prawda obiektywna i właśnie o niej chcę mówić w tej publikacji. Raz jeszcze podkreślam, że nie chodzi mi o „zbieranie orderów” za BŚC. Nie oczekuję też specjalnych podziękowań i wdzięczności…
Powiem jednak z całą stanowczością, że pomysł zorganizowania w Bolesławcu promujących lokalne środowisko ceramików targów ceramicznych i związanie z nimi imprezy muzyczno-kulturalnej, to mój pomysł autorski i moja osobista inicjatywa!!! Inicjatywa wsparta wówczas przez grupę kilku ludzi, których śmiało nazywać mogę swoimi przyjaciółmi, a i przyjaciółmi Bolesławca.
Sprawiedliwość po urzędowemu
Obecne Bolesławieckie Święto Ceramiki, a wcześniejsze Bolesławieckie Kiermasze Ceramiczne – można na siłę wpisać w szeroko rozumianą działalność dawnych środowisk gospodarczych miasta. Ale też nie do końca…
W początkach lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku byłem bowiem stowarzyszony w Bolesławieckim Towarzystwie Gospodarczym i wówczas to, na zebraniach tego gremium mówiłem często o swoim pomyśle. Nie uzyskałem tam jednak żadnego wsparcia. Inni członkowie BTG uważali bowiem, że ceramicy to zbyt „mali” przedsiębiorcy, by wspomagać ich pomysły i inicjatywy.
Ostatecznie wyszło zatem na to, iż nie dość, że zaproponowałem „wystawowo-kiermaszową” formę promocji ceramiki i Bolesławca, to jeszcze przez parę lat musiałem ją niemal sam przygotować i finansować! Wspomagało mnie, co prawda, kilku lokalnych producentów ceramiki, ale w sumie pierwsze „święta” robiłem praktycznie sam. Wówczas były to typowo ceramiczne wystawy i targi, bez tylu co obecnie różnorakich stoisk, straganów i innych miejsc wystawowych.
Bolesławiecki Kiermasz Ceramiczny pokazywał i oferował – jak wynikało z jego nazwy – tylko ceramikę (użytkową i artystyczną); pokazywał też, że jej produkcję prowadzi sporo przedsiębiorstw z Bolesławca i okolic. Stoisk wystawowych było niewiele, tak zresztą, jak i kupujących oraz tzw. „oglądaczy”…
Samo przygotowanie święta było wtedy – patrząc teraz, z perspektywy lat – nawet anegdotyczne. Mówiłem np. w czasie spotkania z przedsiębiorcami ceramicznymi, że chciałbym, aby w trakcie imprezy wystąpił zespół, czy wykonawca powiedzmy „X”. Zebrani potakiwali i na tym praktycznie (z niewielkimi wyjątkami) kończyła się ich pomoc…
Sam musiałem z danym wykonawcą negocjować cenę za występ, sam go zapraszać, opiekować się nim, załatwić hotel i wyżywienie, zapłacić za występ, a potem odwieźć na dworzec czy do miejsca zamieszkania.
Gwoli ścisłości dodam, że kilku przedsiębiorców pomagało mi w organizacji imprezy. Szczególnie wyróżnić chcę dwie osoby. Byli to – zmarły już – Janusz Jakubowski, znany bardziej pod pseudonimami „Kaśka” lub „Kacha” oraz ówczesny dyrektor Zakładów Ceramicznych „Bolesławiec” Kazimierz Surmiak. Niemniej jednak wszystkim innym, wspomagającym kiermasze wówczas nawet bardzo skromnie, dziękuję bardzo i zapewniam, że o nich pamiętam oraz, że nie jest moim zamiarem zabieranie im jakichkolwiek zasług czy zaniżaniem ich wkładu pracy w organizację tego ceramicznego przedsięwzięcia…
Pomysłodawcy się nie liczą
Dla potomnych i faktografii zatem zapisać trzeba bardzo wyraźnie, że obecne Bolesławieckie Święto Ceramiki – powstałe z inicjatywy Stanisława Wizy – jest pomysłem autorskim wymienionego oraz w niewielkim stopniu kilku innych ceramików bolesławieckich lub ludzi związanych z produkcją ceramiki. I bynajmniej nie powinni chwalić się tą imprezą ani członkowie zarządów stowarzyszeń przedsiębiorców funkcjonujących wówczas w Bolesławcu, a tym bardziej urzędnicy miejscy – z tymi najwyższymi rangą na czele…
Trzeba wyraźnie powiedzieć, że Urząd Miasta Bolesławiec, a później – w jego imieniu – Bolesławiecki Ośrodek Kultury – oraz (po reformie samorządowej 1999 r.) Starostwo Bolesławieckie – „podłączyły” się do imprezy dopiero kilka lat po jej inicjacji.
Nie można bowiem za współorganizatorów uważać tych, którzy wydawali jedynie formalną zgodę na organizację imprezy (często zresztą dość długo negocjowaną), pobierali opłaty od wystawców lub – w trybie urzędowym – mieli nad imprezą oficjalną kontrolę.
Podkreślić też trzeba, że dopiero w początkach XXI wieku impreza ta – po różnych przekształceniach – stała się świętem całego Bolesławca, a jej organizację przejęły na wyłączność miejskie instytucje i urzędy. My – ceramicy – ograniczamy się teraz jedynie do prezentacji własnych wyrobów oraz występujemy, jako grupa, która na czas BŚC symbolicznie przejmuje od władz Bolesławca „klucze do miasta”…
Zdarza się oczywiście, że kilku z nas zasiada w Komitecie Organizacyjnym, ale jest to udział tylko formalny, by nie powiedzieć – symboliczny. Jesteśmy bowiem traktowani raczej przedmiotowo. Nikt na poważnie nie konsultuje z nami planu imprezy, nikt nie pyta, czy zaprezentowana forma święta jest nam – jako producentom głównej atrakcji i podmiotu przedsięwzięcia – przyjazna. Nie korzystamy też z żadnych ulg w opłatach za stoiska, czy z innych przywilejów. Chociaż… moim zdaniem powinniśmy. Bo po pierwsze jesteśmy stąd, a po drugie, całe to wielkie obecnie święto, to pomysł wywodzący się ze środowiska ceramików!
Obecnie rola bolesławieckich ceramików ogranicza się jedynie do odbierania symbolicznych Kluczy do miasta…
Wszechobecne układy
Jak już wspomniałem na wstępie, w ostatnich czasach, we wszelkich opracowaniach, folderach, notatkach i zawiadomieniach o ceramicznym święcie miasta, instytucje miejskie i lokalni notable unikają przedstawiania genezy BŚC. I dość często zastanawiałem się dlaczego tak się dzieje? Wyjaśnianych jest sporo spraw współczesnej historii Bolesławca, a o początkach BŚC praktycznie nic się nie mówi i nic nie pisze. I powiem szczerze, że nachodzą mnie różne myśli…
Być może dlatego tak jest, iż głównym powodem zorganizowania pierwszej ceramicznej imprezy w Bolesławcu były – w mojej opinii – niecne działania kilku ludzi związanych ówczesnymi władzami miasta (a i pośrednio i kraju)… Byli to tzw. przedsiębiorcy „nowej fali”… Oni to, w wielu przypadkach, rzeczywiście działali bez zasad, skrupułów i z wykorzystaniem tzw. dojść i znajomości. Niektóre z koneksji przetrwały zresztą do dnia dzisiejszego… Większość personaliów w tej publikacji pominę, ale zainteresowani łatwo odkryją, o których ludziach myślę… Domniemam zatem, że obecne milczenie na temat początków BŚC to forma kontynuacji tych niby „dawnych” układów.
Tak, do dziś bowiem w wielu bolesławieckich urzędach i instytucjach funkcjonują jeszcze ci sami ludzie, co niegdyś (lub ich potomkowie i znajomi). Ludzie, którzy swoje stanowiska i posady zawdzięczają dawnym i obecnym relacjom towarzysko-politycznym… Pamiętać też trzeba, że wielu obecnych teraz emerytów i rencistów z dawnego układu władzy, do dziś ma swoje przełożenia polityczne, a i tzw. znajomości. Potrafi wpływać na decyzje władz, bo stoi za nimi siła głosów wyborczych środowisk, w których funkcjonują…
A władzom – różnych szczebli – zawsze chodzi właśnie o głosy. Głosy w wyborach. One to bowiem dają możliwość dalszego zasiadania w decydenckich fotelach i pełnienia najważniejszych funkcji w mieście, gminach, powiecie, a nawet w wyższych instancjach władzy…
Trzeba zacząć od początku
Dziś pozostało już niewiele osób biorących czynny udział w zdarzeniach z początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, a to właśnie wówczas budziło się do życia obecne święto ceramiki. Prawdę o tamtym czasie trzeba jednak uwiecznić. By wiedzieli o niej potomni ale i po to, by obecni organizatorzy święta i jego uczestnicy mieli świadomość, że są jeszcze ludzie z niedawnej przeszłości, którzy wiedzą, jak doszło do ogólno miejskiej promocji producentów ceramiki i wytwarzanych przez nich wyrobów… By prawdę o powstawaniu obecnego Bolesławieckiego Święta Ceramiki znali i mieszkańcy naszego regionu, ale i odwiedzający nas goście i turyści. Bo prawda, choćby bolesna, nadaje zdarzeniom autentyczność i koloryt. Pokazuje, że nie wszystko co teraz jest pięknie; piękne było „od zawsze”.
Jak ze wszystkim w historii bywa, tak i historię BŚC zacząć ją trzeba od jej początków…
A w tym przypadku biegnie ona od bardzo dawna, bo… od lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Tak, tak, początki tej imprezy to tak naprawdę okres, gdy bolesławiecka ceramika zaczęła powojennie „stawać na nogi”, gdy reaktywowały się wielkie, bolesławieckie firmy zajmujące się ceramiką i wyrobami z gliny oraz czasu, gdy powstawały w Bolesławcu i okolicach pierwsze spółdzielcze czy prywatne zakłady ceramiczno-garncarskie…
…Zanim jednak przejdę do konkretów zaznaczam raz jeszcze dygresyjnie, że genezę BŚC spisuję głównie z pamięci minionych zdarzeń. Stąd też być może niektóre fakty pominę, a część lekko – ale na pewno nie tendencyjnie – przeinaczę. Niemniej jednak dodam, iż mam przekonanie, że historię zainicjowania, powstania i przebiegu pierwszych świąt ceramicznych w Bolesławcu pamiętam na tyle dobrze, by móc o niej mówić prawdziwie, otwarcie i ze szczegółami.
Ceramika lat sześćdziesiątych i kolejnych
Zacznę od kilku słów o sobie, bo przecież nie wszyscy wiedzą, kto to taki Stanisław Wiza i czym się zajmuje… Zatem… z ceramiką i jej wytwarzaniem związany jestem przez całe swoje życie zawodowe. Od lat powojennych do dziś. Najpierw, po ukończeniu szkoły powszechnej (obecnie nazywaną podstawową) byłem uczniem paru szkół ceramicznych, a potem pracownikiem kilku zakładów zajmujących się tą dziedziną przemysłu.
Swój prywatny zakład produkcyjny zarejestrowałem w Cechu Rzemiosł Różnych w Bolesławcu w 1964 roku. Był to Zakład Ceramiczny z siedzibą w Parowej nr 61. Przez lata funkcjonowania moja firma przechodziła różne przeobrażenia. Ceramikę użytkową i artystyczną zacząłem produkować na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Od 1964 r. do 1968 produkowałem jednak tylko kamionkę gospodarczą. Były to garnki (wytwarzane z glin wydobywanych w naszym dolnośląsko-lubuskim regionie), pokryte szkliwami koloru brązowego. Za ceramikę użytkową i artystyczną „wziąłem” się znacznie później…
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych nie byłem oczywiście jedynym wytwórcą kamionkowego asortymentu. Produkowały go wówczas też m.in.: (ZWKiS) Zakład Wytwórczy Kamionki mieszczący się przy ul. Kościuszki w Bolesławcu (obecne ZC „Bolesławiec”), CPLiA (popularna „Cepelia) Centrala Przemysłu Ludowego i Artystycznego – wówczas z siedzibą przy ul. Polnej w Bolesławcu oraz Zakłady Przemysłu Terenowego (popularna „Terenówka), który skupiał pozostałych wytwórców garnków i innych wyrobów kamionkowych z Bolesławca i regionu – w sumie było tak z sześć-siedem firm tego typu.
Podobną, chociaż nieco inną jednak działalnością, zajmowały się wówczas Bolesławieckie Zakłady Materiałów Ogniotrwałych (popularnie znane, jako „Bezetemo”), które skupiały m.in. trzy cegielnie, wydobywalnię kwarcytu w Kliczkowie i kopalnię glin biało wypalających się „Czerwona Woda” w Czerwonej Wodzie. Należy też pamiętać, że aktywnie działały wtedy na lokalnym rynku gospodarczym zakłady „Surmin” (mające swoją główną siedzibę w Nowogrodźcu), które skupiały kilka kopalń odkrywkowych (a i jedną podziemną) wydobywających iły wypalające się na biało. Warto też wiedzieć, że wówczas Firma ta zaopatrywała w surowce niemal wszystkie zakłady ceramiczne w Polsce.
Oprócz wyżej wymienionych przedsiębiorstw, w regionie funkcjonowało wtedy jeszcze parę (z cztery, pięć) zakładów produkujących ceramikę lub kamionkę.
Był to praktycznie cały przemysł ceramiczny w naszym regionie. Niby nie za wielki (w porównaniu np. z okolicznymi kopalniami rud miedzi czy wielkimi Zakładami Chemicznymi „Wizów” lub „Polfą”), ale przemysł istotny. Wzmacniała go bowiem szkoła zawodowa o profilu ceramicznym, która szkoliła przyszłych pracowników dla istniejących firm (m.in.: piecowych, wypalaczy, modelarzy, formierzy czy specjalistów dekorowania).
Nadeszły zmiany
Jako, że wówczas (aż do początków lat dziewięćdziesiątych) obowiązywała w Polsce gospodarka planowa, sterowana przez centralę usytuowaną w Ministerstwie Przemysłu (bądź podobnych) wszystkie praktycznie zakłady ceramiczne w naszym regionie (z prywatnymi firmami włącznie) działały w zgodzie, produkując wyroby na rynek krajowy i zagraniczny.
Każde przedsiębiorstwo miało „swój” przydział produkcji. Nie istniała więc konkurencja cenowa czy dotycząca ilości produkcji. Poszczególne zakłady nie zajmowały się też eksportem. Była to domena różnych instytucji centralnych, które decydowały kto, gdzie i ile może wysłać za granicę…
Nagła zmiana nastąpiła w 1990 r. W Polsce rozpoczęła się „niby” gospodarka rynkowa, mająca wymusić konkurencyjność. Firmy musiały funkcjonować same… Same planować, wyrabiać, sprzedawać, eksportować…
Miałem szczęście. Jeszcze w czasie, gdy stał Mur Berliński, nawiązałem współpracę z firmą REMEX i sprzedawałem swoje wyroby – już tylko ceramikę zdobioną ręcznie – do Niemiec Zachodnich. Praktycznie to wówczas ponownie pojawiła się na rynku (po kilku dziesięcioleciach niebytu) marka o nazwie Bunzlauer Keramik.
Tak ok. 1991 r. zjawił się też w bolesławieckiej przestrzeni gospodarczej zupełnie nowy odbiorca ręcznie zdobionej ceramiki bolesławieckiej. Była to niemiecka firma o nazwie „Rudolf Heise i Irena Heise”. Państwo Heisowie zamawiali wyroby głównie w CPLiA i w mojej firmie. Wyposażyli nasze zakłady w specjalne pieczątki („Exklusiv fir Heise”), sami organizowali odbiór wyrobów i ich transport. I wszystko wydawało się bardzo przyjemne. Biznes się rozrastał, wzrastały: produkcja, obroty, zyski.. Rosła popularność ceramiki z Bolesławca… Po niedługim czasie okazało się jednak, że to wszystko było tylko pozorne…
Muzeum Ceramiki bez… ceramiki
Prezesem ówczesnej CPLiA był nieżyjący już p. Wiesław Smoleński, a jednym z głównych kierowników p. Janusz Zwierz… Udany biznes z Heisami spowodował, że obaj ci panowie odeszli z CPLiA, by wkrótce rozpocząć własną działalność… Utworzyli fabrykę ceramiczną o nazwie „Manufaktura”, która zresztą funkcjonuje do dziś…
Prezesurę w „artystycznej” objęła wtedy p. Helena Smoleńska. Wówczas to Heisowie pokłócili się z „Cepelią”. Tzw. „gminna wieść” głosiła, że poszło o ceny. Gra szła ostro. Była nawet możliwość, że „Cepelia” utraci całe zamówienie niemieckie. Część „heisowej” produkcji Niemcy przenieśli nawet do mojego zakładu w Parowej. Zażądali też w tym okresie (skierowali te żądania do W. Smoleńskiego), by opatentować metodę ręcznego zdobienia wyrobów ceramicznych, jak i używanych przez różne firmy wzorów. Zwłaszcza z przedwojennej produkcji ceramików bolesławieckich.
Było to dla mnie i wielu innych ceramików szokujące, bo zgodnie z obowiązującym i wówczas i do dziś prawem, wyroby poniemieckie nie podlegały ochronie patentowej. Minął bowiem na nie (patenty) okres ochronny.
Ciekawostką jest, że akurat w tym samym czasie (w okresie zamieszania z firmą Heisów) z ekspozycji bolesławieckiego Muzeum Ceramiki w dziwny sposób poznikały wszystkie poniemieckie wyroby stempelkowe. Nikt nie mówił dlaczego tak się stało. Po prostu pewnego dnia ekspozycja ceramiczna tych zabytkowych eksponatów przestała istnieć w przestrzeni publicznej.
Nie wiem, gdzie trafiły eksponaty… Myślę (i mam nadzieję, że tak było), że tylko do muzealnych piwnic. Bo gdyby zaginęły, strata byłaby ogromna…
Nic nie sugeruję, ale… fakty układają się w logiczną całość… Zajawką opisanego poniżej tematu jest informacja, iż naczelnym plastykiem w CPLiA był wówczas p. Bronisław Wolanin, zaś dyrektorem Muzeum jego małżonka. Pozornie nie miało to żadnego znaczenia. Ale tylko pozornie, o czym świadczą późniejsze wydarzenia…
Szokujące patenty
Bo w tym czasie przeżyłem kolejny szok…
… Wiedząc o zakusach Heisów dotyczących patentów, będąc pewnego razu w Warszawie, postanowiłem odwiedzić Urząd Patentowy (mieścił się przy ul. Niepodległości), by dokładniej poznać procedurę patentowania. Nigdy się tym nie zajmowałem, temat był więc dla mnie ciekawy…
Ot tak, z czystej ciekawości przeglądam więc w bibliotece urzędowe biuletyny i staram się znaleźć porady, jak wnieść wniosek o patent, kto może o taki patent wystąpić, jakie potrzebne są dokumenty itp. Patrzę też na opatentowane wzory ceramiczne… I nagle… widzę, że jest tam również bolesławiecka ceramika zdobiona metodą stempelkową!!!
Ba, w dokumencie stało, jak byk, że twórcą i właścicielem tych wzorów jest… Bronisław Wolanin!
Aż mną zatrzęsło. Nie napiszę, co pomyślałem wówczas o Bronisławie. Zwłaszcza, że widziałem, iż ten człowiek miał świadomość, że zdobienie stempelkowe jest od dziesięcioleci stosowane w całym regionie bolesławieckim. Dla mnie jasnym było, że p. B. Wolanin po prostu zawłaszczył sobie tymi patentami kilkudziesięcioletni dorobek wszystkich ceramików z okolic Bolesławca.
Wściekły wróciłem do domu. Tu spotkała mnie kolejna „niespodzianka”. W kilka dni po tej warszawskiej wizycie dostałem bowiem z „Cepelii” pismo z informacją, że jedynie ta firma jest prawnym właścicielem stempelkowej metody zdobienia ceramiki, że to właśnie CPLiA posiada patenty na większość wzorów, a co za tym idzie, zażądano, bym natychmiast zaprzestać produkcji z wykorzystaniem stemplowania… Grożono mi w tym piśmie jakimiś karami, sądami i koniecznością płacenia odszkodowań…
Książka pokazała nikczemność
Tu muszę jednak wrzucić dygresję. Niezwykle ważną dla opisywanego tematu…
W tzw. międzyczasie bowiem byłem w Niemczech (wówczas jeszcze podzielonych na Wschodnie i Zachodnie). Odwiedziłem tam mieszkających w RFN Państwa Paltnerów, którzy byli producentami i znawcami ceramiki, a także byłymi (przedwojennymi) mieszkańcami Bolesławca. Podziwiali oni zwłaszcza ceramikę stempelkową; byli nią wręcz zafascynowani. Także historią rozwoju tej ceramiki, a Bunzlauer Keramik w szczególności. I jakoś tak się stało, że wówczas Państwo Paltner sprzedali mi niemiecką książkę historyczną zatytułowaną „Bunzlau Keramik”…
Z zaskoczeniem zauważyłem wtedy, iż na jednej ze stron tej niemieckiej publikacji jest zdjęcie kubka z dekoracją zapisaną w patentowym spisie wzorów CPLiA pod nr 13. Dowiedziałem się później, że B. Wolanin złożył w Urzędzie Patentowym wniosek na patent takiego wzoru i napisał, że jest jego samodzielnym twórcą!!!
No, nikczemność tego pana sięgnęła zenitu. Nie wytrzymałem… Założyłem B. Wolaninowi sądową sprawę o kłamstwo patentowe. Nie mogłem tego uczynić wobec wszystkich wzorów, bo nie miałem materialnych dowodów, że będące niby wymyślonymi przez B. Wolanina wzory dekoracji i kształty naczyń, w większości znane są od początków XX wieku. Na jego „patent nr 13” jednak dowód był… Niepodważalny i jawnie pokazujący, że pan ten zawłaszcza sobie idee innych ludzi i chce przejąć nad nimi władztwo. Oburzony nie byłem tylko ja. Podobnie o działaniach p. Bronisława mówiło wielu ceramików…
Wzory są własnością ogółu
Założona przeze mnie sprawa odbywała się w Warszawie, a rozpatrywał ją Sąd Patentowy… Procesy toczyły się ponad dwa lata. B. Wolanin wciąż twierdził, że to on sam wymyślił wskazaną przeze mnie dekorację. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że idealnie taka sama powstała kilkadziesiąt lat wcześniej niż on pojawił się na świecie…
Gdy odbywały się rozprawy, były to jednak tzw. lata przemian. U władzy byli ludzie związani z Unią Wolności. I znowu nic nie sugeruję, ale Państwo Wolanin byli mocno związani akurat z tą partią… Wyrok był więc jakby salomonowy…
B. Wolanina nie uznano kłamcą patentowym, a co za tym idzie, nie poniósł żadnych konsekwencji przywłaszczenia sobie cudzego wzoru, czyli konsekwencji karnych…
Sąd uznał bowiem, że to ja miałem dostęp do zdjęć i opisów przedwojennych wzorów niemieckich, a nie pan Wolanin i że teoretycznie pan Wolanin mógł o niemieckich wzorach nic nie wiedzieć.
W wyroku Sąd jednak podał, że opatentowany przez Bronisława wzór na kubkach, był często modernizowany czy przerabiany, że użytkują go praktycznie wszystkie zakłady ceramiczne i że jego ochrona patentowa jest praktycznie niemożliwa… W sumie jednak zwyciężyłem. Wyszło bowiem na to, że B. Wolanin nie ma prawa przywłaszczyć sobie patentem nie tylko tego, ale i innych wzorów powszechnych, a zwłaszcza tych przedwojennych. Stwierdził, że są one własnością wszystkich ceramików i, że każdy z producentów może je wykorzystywać i stosować kiedy i jak chce…
Impuls dla święta
Wyrok taki załatwiał wiele spraw. W tym także tą, z jaką CPLiA wystąpiła do mnie z groźbami – o natychmiastowe zaprzestanie produkcji…
Mogłem produkować co chciałem i stosować wzornictwo, jakie uznałem za właściwe… Prawo takie miał odtąd zresztą każdy producent ceramiki… I może teraz trochę zaskoczę Czytelników, ale właśnie wyżej opisane orzeczenie Sądu Patentowego stało się impulsem do powstania święta ceramiki…
Uznałem, że sama porażka „patentowa” B. Wolanina to za mało, by ukarać bufonadę tego Pana i zatrudniającej go firmy… Trzeba zrobić coś bardziej spektakularnego. Wtedy właśnie wpadłem na pomysł wystawy ceramicznej pokazującej, że ceramika stempelkowa to nie tylko domena „Cepelii”, a wszystkich ceramików z Bolesławca i okolic…
Z pomysłem tym poszedłem do ówczesnego dyrektora Zakładów Ceramicznych „Bolesławiec” pana Kazimierza Surmiaka. Dyrektor znał sprawę „patentów Wolanina”, ponieważ procesy śledziło praktycznie całe ówczesne środowisko ceramiczne.
Po dość długiej, ale konkretnej i sympatycznej rozmowie, namówiłem p. Kazimierza, abyśmy wspólnie urządzili jakąś wystawę lub duży kiermasz wyrobów ceramicznych. Słowo do słowa i postanowiliśmy, że imprezę nazwiemy Bolesławieckim Kiermaszem Ceramicznym i że zaprosimy do udziału w niej wszystkich znanych nam producentów ceramiki. Parę dni później powiedzieliśmy o tym pomyśle jednemu z większych producentów ceramiki w naszym regionie – Januszowi Jakubowskiemu. I on uznał, że kiermasz może być świetnym pomysłem promocyjnym ale i „fajną” zemstą…
Łaskawa zgoda prezydenta
Z pomysłem na urządzenie kiermaszu udaliśmy się do ówczesnego Prezydenta Miasta. My, to może za dużo powiedziane. Poszedł p. Kazimierz Surmiak. Jako dyrektor dużego zakładu przemysłowego w Bolesławcu miał znacznie większe możliwości kontaktu z władzami. Funkcję prezydenta pełnił wtedy Józef Król. Poprosiliśmy go, by wydał zgodę na zorganizowanie naszej imprezy na bolesławieckim rynku.
Prezydent był pełen wątpliwości. Nie do samego pomysłu kiermaszu, ale co do jego – proponowanej przez nas – lokalizacji. Uważał, że rynek to zbyt reprezentacyjna część miasta na… targowisko. Bo tak wówczas postrzegał nasz kiermasz. Gdy powiedzieliśmy jednak, że planujemy do przedsięwzięcia przyłączyć jakąś część artystyczną, zmienił nieco pogląd.
Bez wielkiego entuzjazmu dostaliśmy zatem glejt na lokalizację kiermaszu w rynku. Niestety, nie mogliśmy liczyć na oprawę artystyczną organizowaną przez instytucje miejskie. Będąca w tamtym czasie dyrektorem Bolesławieckiego Ośrodka Kultury p. Danuta Maślicka nie widziała potrzeby urozmaicania tego rodzaju imprezy występami artystycznymi. Uważała, że kultura nie pasuje do targu czy kiermaszu. Była to dla niej impreza zbyt przyziemna i prosta. Do tego organizowana przez „jakiegoś” prywaciarza i to z Parowej. Było to dla niej bez znaczenia, że na kiermaszu miały wystawiać się i bolesławieckie firmy ceramiczne, z największą tego typu w mieście – Zakładami Ceramicznymi „Bolesławiec” na czele. Dla pani dyrektor kultura była dziedziną życia nie mającą prawa bratać się z czymś takim, jak handel czy produkcja przemysłowa.
Obrażona „Cepelia” i jej „córka”
Pierwszy Bolesławiecki Kiermasz Ceramiczny odbył się latem, w sierpniu 1994 r. Był raczej skromny i biznesowo dość ubogi. Wystawialiśmy się w namiotach, w których prezentowaliśmy swoje wyroby na powstawianych do namiotów stołach. Nie było nas za wielu, bo jeszcze dwa miesiące przed tą imprezą nikt nawet nie pomyślał, że do takowej dojdzie…
Pomimo to kiermasz się jednak odbył. Udział w nim wzięły: Zakłady Ceramiczne „Bolesławiec” w Bolesławcu, Zakład Ceramiczny Janusza Jakubowskiego, Zakład Ceramiczny Krzysztofa Wolskiego, Zakład Ceramiczny Anny Kisielewskiej, Zakład Ceramiczny Kazimierza Gorczyńskiego, Zakład Garncarski Andrzeja Kowalczyka, Zakład Garncarski Franciszka Błotnego oraz Zakład Ceramiczny Stanisława Wizy.
Udziału w imprezie odmówili (bez formalnego podania przyczyn) Zakład Ceramiczny „Manufaktura” Smoleński i Zwierz (chociaż wszyscy wiedzieli, iż to dlatego, że nie wystawia się nieformalna „matka” tej firmy, czyli „Cepelia) oraz zakład cepeliowski CPLiA (obecna Ceramika Artystyczna). Ci drudzy podali przyczynę. Prezeska firmy powiedziała, że z „podrabiaczami” nigdy nie będzie się wystawiała…
Sprawami organizacyjnymi i finansowymi kiermaszu zajął się Zakład Ceramiczny Stanisława Wizy. Wszyscy wystawcy opłacili tzw. placowe, które ustalono na 500 zł od stoiska. Były to pieniądze na wynajęcie miejsca w rynku, opłacenie służb sprzątających, wynajęcie ochrony oraz na drobną opłatę dla przedstawiciela „świata artystycznego” Bolesławca. Była nim Orkiestra Dęta (działająca wtedy przy Bolesławieckich Zakładach Fiolek i Ampułek „Polfa”), która przy rozpoczęciu imprezy „dała” prawie godzinny koncert połączony z krótkim przemarszem. Nie było jednak wielkiego otwarcia, przemówień notabli czy zaproszonych gości. Orkiestra zagrała i zaczął się handel…
Pomimo niepowodzenia, byliśmy uparci
I nie można powiedzieć, że inicjatywa się powiodła. Utarg poszczególnych wystawców był taki, że nie pokrył nawet kosztów wynajmu miejsc pod stoiska. Kupujących i oglądających wyroby też nie było za wielu. Może i trochę zaszkodziła pogoda, albowiem w ciągu trwania kiermaszu było deszczowo i dość (jak na sierpień) chłodno.
Wystawcy jednak nie utracili ducha. Wszyscy podkreślali, że było warto. Po zakończeniu imprezy – jako jej organizator – zaprosiłem wszystkich uczestników kiermaszu na wspólny obiad. Odbył się w funkcjonującej wówczas na bolesławieckim Rynku (w miejscu obecnej „Oleńki”) Restauracji „Starówka”. Tam odbyło się też swoiste podsumowanie imprezy. Pomimo jej niewielkiego rozmiaru i miernego wyniku finansowego postanowiliśmy wspólnie, że będziemy kontynuować bolesławieckie kiermasze…
Uzgodniliśmy, że w kiermaszach (już wtedy z oficjalną nazwą: Bolesławiecki Kiermasz Ceramiczny) udział brać będą mogli wszyscy chętni producenci ceramiki oraz wszelkie firmy związane z przemysłem ceramicznym. Chodziło nam przede wszystkim o przedsiębiorstwa zajmujące się wydobywaniem surowców mineralnych potrzebnych do produkcji ceramiki i firmy wytwarzające kamionkę. Dziś – z perspektywy lat – jako człowiek już wiekowy i bardzo doświadczony żałuję, że nie zaprosiliśmy do udziału w kiermaszach ówczesnej Bolesławieckiej Fabryki Fiolek i Ampułek, czyli popularnej „Polfy”. Wszak ceramika i szkło to bardzo podobne technologie produkcji i wytwarzania. Być może, gdyby w kiermaszach udział brały dwa wówczas największe zakłady przemysłowe Bolesławca, ich ranga od razu byłaby znacznie większa…
Uchwaliliśmy też wówczas, że nasza impreza odbywała się będzie co roku w dniach pomiędzy 16 a 27 sierpnia. Ten zakres dat nie był przypadkowy. Z jednej bowiem strony chodziło o to, by kiermasze odbywały się w okresie końca wakacji, a z drugiej, by nie kolidowały z bolesławieckim odpustem, który przypada w Bolesławcu na Maryjne Święto 15 sierpnia.
Było ciężko i raczej przaśnie
Drugi kiermasz biznesowo też był raczej porażką. Przy mojej organizacji i zgodzie na nią od władz miasta, prezydent J. Król postanowił jednak, że ktoś musi mieć nad kiermaszem nadzór urzędowy.
Funkcję tę zlecił Bolesławieckiemu Ośrodkowi Kultury. Ironią było, że dyrektor tej placówki – p. D. Maślicka – już od przygotowań zaczęła nam sprawiać trudności. Argumentując to faktem, że tego rodzaju imprezy „kulturalne” muszą dawać miastu dochód, podniosła wszystkim wystawcom cenę za wynajęcie placu. W 1995 r. nie płaciliśmy więc już, jak rok wcześniej 500 zł od stoiska (namiotu), a 600 zł…
Na tamte czasy i ówczesne relacje cenowe było to dużo, a dla niektórych producentów, nawet bardzo dużo. Kolejny raz też postawiła na tym, że BOK nie będzie udzielał się w czasie BKC artystycznie…
W związku z faktem, że znowu nie było większego zainteresowania ze strony kupujących, niemal każdy z wystawców poniósł spore straty. Bo i struktura naszych wydatków była inna. Tym razem wszystkie pieniądze z wynajmu placu zabrało miasto, a na ochronę, sprzątanie i inne pomocnicze prace, pieniądze musieliśmy zebrać od wystawiających się producentów osobno. Było więc źle, a nawet bardzo źle.
Na finansowanym przeze mnie obiedzie wieńczącym kiermasz (który znowu odbył się w restauracji „Starówka”) część z wystawców stwierdziła, że w następnym roku w kiermaszu nie będzie uczestniczyła, bo to przedsięwzięcie uważa za zbyt kosztowne dla ich firm…
Nie komentowałem ich decyzji, chociaż było mi przykro. Uważałem, że każdy ma prawo do swojego zdania. Wiedziałem jedno – kilku z producentów (m.in. Janusz Jakubowski, Zakłady Ceramiczne „Bolesławiec”, Kazik Gorczyński) nie zamierzało się wycofywać się z imprezy i to były atuty BKC. Pewny też byłem, że w kolejnym roku kiermasz znowu się odbędzie, a to sprawiało mi specjalną radość. Nie osobistą, a raczej natury ogólnej. Cieszyłem się, że pokazywana będzie publicznie ceramika. Bo byłem i jestem nie tylko jej producentem, ale i wielbicielem…
Kiermasz do powtórki
W 1996 r. III Bolesławiecki Kiermasz Ceramiczny odbył się… dwa razy. Wbrew naszym wewnętrznym decyzjom, władze miasta postanowiły bowiem, że BKC ma odbyć się późną wiosną.
Pierwszy kiermasz był więc na początku czerwca. Tym razem przy wydawaniu zgody na wynajęcie części rynku (prezydent nie chciał się zgodzić na proponowany przez nas termin na koniec sierpnia) prezydent J. Król zaznaczył, że to BOK będzie głównym decydentem w sprawach organizacyjnych. De facto zatem, wyznaczył do zorganizowania imprezy dyrektor Maślicką. I nie jest to żaden atak na byłą dyrektor, ale muszę powiedzieć (bo tak to pamiętam), że potraktowała ona to zadanie bardzo nonszalancko. Kiermasz okazał się klapą. Ani zainteresowania ludzi, ani sprzedaży, ani przychodów. Wszyscy wystawcy stracili praktycznie całe dwa dni handlu (kiermasz odbywał się w sobotę i niedzielę).
Podtrzymując swoją tezę, że tego rodzaju impreza jest miastu niepotrzebna, dyrektor Maślicka nie czuła się odpowiedzialna za nieudane przedsięwzięcie – twierdziła oczywiście, ze zrobiła, co było w jej mocy, a że się nie udało, to trudno.
Takiego gadania nie wytrzymał „Kaśka” (Janusz Jakubowski) – znana wówczas osoba w całym mieście, a i w regionie bolesławiecko-jeleniogórskim. I to nie tylko z faktu bycia producentem ceramiki. Była to tak barwna postać, że samemu Januszowi należy się osobna publikacja książkowa i dziwię się, że nikt się dotąd nią nie zajął…
Zatem Janusz nie wytrzymał tyrady dyrektorki. Powiedział, że pokaże jej, jak „się robi” plenerową imprezę publiczno-prywatną. Niemal wymusił na prezydencie zgodę na drugi kiermasz. Tym razem jednak w „naszym” terminie. Do programu kiermaszu włączył już nie tylko występy artystyczne, ale i ceremonię wręczania ceramikom na dni trwania kiermaszu symbolicznych Kluczy do Miasta. Wynegocjował też niższe „placowe” dla tych wystawców, którzy zgłosili swój akces po raz drugi. Ten drugi, III Bolesławiecki Kiermasz Ceramiczny nie był jakimś wielkim sukcesem, ale zaistniał nareszcie w świadomości bolesławian, a i u części turystów…
Tym razem na obiedzie podsumowującym imprezę nie było malkontentów głoszących, że w kolejnym roku nie będą uczestniczyli w kiermaszu. Impreza zaczęła nareszcie „żyć swoim życiem”…
Wrastanie w tradycje miasta
Następne kiermasze – od IV do VI – chociaż wpisane już w cykliczne imprezy miejskie – nie były złe ale i nie nadzwyczajne. Ani nie budziły większego zainteresowania kupujących i mieszkańców miasta, ani też nie przynosiły większych zysków wystawcom.
Pomimo tego, że starałem się ciągle rozszerzać i urozmaicać część artystyczną. Niestety, nie stać było mnie na zaproszenie gwiazd estrady, które ściągają wielu widzów.
Najczęściej w programie występowały zespoły ludowe. Nie tylko z naszego regionu. Udało się mi sprowadzić do Bolesławca różne kapele ludowe i folklorystyczne m.in. z Litwy czy Łotwy. Niestrudzenie wspomagała nas bolesławiecka orkiestra dęta. Dawała piękne koncerty połączone z paradami, które przyciągały wielu widzów. Niestety, po zakończeniu ceremonii przekazywania przez prezydenta Kluczy do Miasta i części artystycznych „nie zmieniali” się oni w klientów chcących zakupić ceramikę, a najczęściej po prostu odchodzili z Rynku.
Plusem było to, że do imprezy dołączali się nowi wystawcy. Już nie tylko z regionu bolesławieckiego. Swoje produkty zaczęli prezentować m.in. producenci z okolic Wałbrzycha, z lubuskiego, a nawet z odleglejszych części Polski. Pojawiało się też coraz więcej osób zainteresowanych wyrobami. Jeszcze nie tych, którzy chcieli kupować ceramikę, a bardziej tacy, których ciekawiła ona ze względu na swój wygląd, kształt czy sposób dekorowania.
Na kiermasz „obrażone” wciąż były dwie bolesławieckie duże firmy ceramiczne: „Manufaktura” i „Cepelia” (już wówczas funkcjonująca pod nazwą „Ceramika Artystyczna”). W kuluarach mówiło się, że firmy te wciąż nas, czyli wszystkich ceramików z regionu bolesławieckiego, mieli za „podrabiaczy”. Nie budził już jednak ten ich pogląd większych emocji…
Przełom nastąpił nagle…
Przełomowym dla ceramicznego święta, był odbywający się w 2000 r. VII Bolesławiecki Kiermasz Ceramiczny. Prezydentem Miasta był wówczas pan Józef Burniak, a Bolesławiec świętował swoje 750-lecie.
To właśnie prezydent J. Burniak właściwie ocenił potencjał tej naszej ceramicznej imprezy. W Bolesławieckim Ośrodku Kultury nie była już dyrektorem pani D. Maślicka, a zastąpił ją Franciszek Bachór – człowiek, który uwielbiał wręcz imprezy plenerowe.
Prezydent podjął decyzję, by nam – organizatorom kiermaszu – pomagał funkcjonujący wówczas w strukturach Urzędu Miasta Wydział Rozwoju Gospodarczego. Pracowały tam dwie przemiłe panie – Krystyna Cisowska oraz Elżbieta Chojnacka. Rzutkie kobiety, które wspierały organizację imprezy wszelkimi siłami. Przejęły na siebie praktycznie wszelkie sprawy administracyjne. Prowadziły korespondencję, rozsyłały zaproszenia, zajęły się promocją kiermaszu i przygotowały plakaty reklamujące. Co najważniejsze, wszelkie działania konsultowały ze mną lub innymi ceramikami. Nie było więc żadnych konfliktów pomiędzy nami a „miastem”.
Po ogólnych uzgodnieniach ustaliliśmy, że Kiermasz miał być wzbogacony już nie tylko o część artystyczną, ale i o wielkie wydarzenie, jakim miało być odsłonięcie repliki Wielkiego Garnca Joppego. Jednego z najdoskonalszych, przedwojennych dzieł ceramicznych. Replikę miał wykonać znany artysta-plastyk Władysław Garnik przy pomocy innego artysty Andrzeja Trzaski. Miasto przeznaczyło na wykonanie repliki wielką na ówczesne czasy kwotę – 30 000 zł…
Z repliką były wielkie kłopoty. I z jej produkcją i montażem. W ramach dygresji dodać trzeba, iż rzeźba panów Garnika i Trzaski ostatecznie została wykończona na pół godziny przed jej uroczystym odsłonięciem! Stała potem na bolesławieckim rynku aż do 2007 r. Potem została przeniesiona do bolesławieckiego Muzeum Ceramiki…
Rok 2000 miał też i inne wielkie znaczenie. Wówczas to zmieniono nazwę imprezy z Bolesławieckiego Kiermaszu Ceramicznego, na Bolesławieckie Święto Ceramiki. Rada Miasta Bolesławca uznała ją za cykliczną i coroczną imprezę miejską, określając jej termin na przedostatni weekend sierpnia. Istotnym jest też, że od tej chwili Gmina Miejska Bolesławiec zaczęła partycypować w kosztach imprezy. BŚC umieszczone zostało w budżecie miasta…
VII Kiermasz udał się ponad oczekiwania. Nie tylko pod względem marketingowym, ale i handlowym. Uczestniczyło w nim o wiele więcej wystawców niż w latach poprzednich, a zainteresowanie imprezą przeszło nasze (i władz miasta) oczekiwania. Każdy z wystawców był „zarobiony”, a teren Kiermaszu odwiedziło kilka tysięcy osób…
Hołd dla Pani Ewy
Po pierwszych wyborach samorządowych, w których następował bezpośredni wybór prezydenta miasta, stanowisko to w Bolesławcu zdobył p. Piotr Roman. Powołał wówczas na posadę dyrektora Bolesławieckiego Ośrodka Kultury panią Ewę Zbroja. Dla Bolesławieckiego Święta Ceramiki był to prawdziwy Dar Boży.
Pani Ewa miała wręcz nieograniczoną ilość pomysłów. Non stop „dokładała” do święta kolejne przedsięwzięcia. Wspomagała ją też dzielnie – jako wolontariuszka – pani Krystyna Juszkiewicz (znana też z tego, że przez kilkanaście lat była główną organizatorką bolesławieckiego „Bluesa nad Bobrem”).
BŚC rozrastało się do wielkich rozmiarów. Bodaj XIII Bolesławieckie Święto Ceramiki stało się imprezą dwudniową, a wkrótce przekształciło się i w trzydniową (obecnie trwa aż od środy do niedzieli!).
Święto zaczęło żyć prawdziwie „własnym życiem” – moim zdaniem właśnie dzięki pani Ewy Zbroja i ekipy z nią współpracującej. Doszły do niego różnego rodzaju prezentacje – od pokazów odpalania starodawnego pieca ceramicznego, po wielkie widowiska artystyczne związane z ceramiką.
Bardzo istotnym dla imprezy stał się pomysł artystyczny p. Bogdana Nowaka pod nazwą „Gliniada”. Idea, polegająca na malowaniu się gliną, by ukryć pod nią siebie, a pokazać symbolicznie światu, że „wszyscy jesteśmy z tej samej gliny” podchwycona została niemal natychmiast przez wiele osób w Bolesławcu, w Polsce, a potem i w Europie…
Niestety, przedsięwzięcie, które szybko stało się sławne praktycznie w całym świecie, w Bolesławcu było „kamieniem niezgody”. Nie mnie dociekać dlaczego. Faktem jest, że organizatorzy święta (miasto, a jego imieniu BOK, czyli obecne MCC BOK) zaczęli panu B. Nowakowi i jego „Glinoludom” rzucać organizacyjne „kłody pod nogi”. Organizatorzy pod wodzą już nowej dyrekcji Bolesławieckiego Ośrodka Kultury wymyślili wkrótce (oczywiście twierdząc, że postanowili uzupełnić BŚC o dodatkowy walor), konkurencyjne dla „Glinoludów” tzw. „Zdobinki” (chętni do zmiany swojego wizerunku ludzie dekorowani są w motywy stosowane na bolesławieckiej ceramice). Konflikt narastał i nie było już tak, jak za czasów „dyrektorowania” pani Ewy.
A warto pamiętać, ze właśnie wtedy, gdy dyrektorem BOK była jeszcze pani E. Zbroja, Bolesławieckie Święto Ceramiki (z „Gliniadą, jako jego przedsięwzięciem sztandarowym) zdobyło przyznany przez Polskie Towarzystwo Turystyki tytuł Najlepszego Produktu Turystycznego. Był to 2006 rok.
Odsunięci i zapomniani?
Niestety, ze względu na fakt, że Święto” finansowane było z budżetu miejskiego, w całości zawładnęło nim miasto. Dość brutalnie. Zwłaszcza, gdy dyrektorem BOK została wspomniana już p. Ewa Lijewska, skądinąd kobieta bardzo sympatyczna, ale – niestety – władcza, uparta i mało koncyliacyjna…
… Zaczęło dochodzić do konfliktów. Przede wszystkim na tle finansowym i koncepcyjnym. Władze zaczęły traktować rodzimych ceramików „po macoszemu”. Do teraz nikt i niemal nigdzie, nie wspomina, że to lokalni ceramicy są pomysłodawcami imprezy i jaki był cel jej powstania.
Władze całkowicie postawiły na komercję, ideę usuwając na dalszy plan. Przestano z nami – ceramikami – konsultować cokolwiek. Prezydent Piotr Roman stwierdził, że skoro bolesławieccy ceramicy płacą, jak wszyscy inni, to i jak wszyscy inni wystawcy, nie mają nic do gadania w kwestiach organizacji imprezy.
Dyrektor Lijewska mocno trzyma się tych słów prezydenta. Miasto dla „swojskich” ceramików zostawiło tylko jeden z ważnych elementów Święta. Wymyślone przez Janusza Jakubowskiego przekazywanie Ceramikom na czas trwania imprezy symbolicznych Kluczy do Miasta. Nie odbierałem ich jednak nigdy, jako pomysłodawca ceramicznych targów w Bolesławcu i właściciel przedsiębiorstwa „Wiza”, a tylko jako „szef” Bolesławieckiego Bractwa Ceramicznego (powołanego do życia 17 sierpnia 2009 r.). Łaskawie pozwolono nam też iść na czele pochodu ceramicznego. Bo od XVI Święta właśnie pochód jest ceremoniałem otwierającym imprezę. Pomysł bardzo fajny i atrakcyjny dla Bolesławian i turystów, skądinąd też już nie taki, jak jeszcze dwa, trzy lata temu, gdy maszerowali w nim ceramicy, Glinoludy, artyści występujący w czasie BŚC i przedstawiciele gmin Powiatu Bolesławieckiego i ewentualnie reprezentanci różnych firm bolesławieckich… Teraz w pochodzie pojawiają się jacyś związkowcy (ze sztandarami swoich organizacji) i różnego szczebla politycy. Radosny marsz zmienia się powoli w przedsięwzięcie quasi polityczne… Szkoda.
Istotnym jest, że od bodaj XV czy XVI Święta, do ekipy lokalnych wystawców dołączyły w końcu fabryka „Manufaktura” i firma „Ceramika Artystyczna”. Zrozumieli po czasie, że nie jesteśmy i nigdy nie byliśmy „podrabiaczami” niby ich pomysłów.
I tak sporo lat potrzeba było, by kierownictwo tych firm uznało, że oprócz nich istnieje w naszym, bolesławieckim regionie, ogromna ilość przedsiębiorstw produkujących ceramikę zdobioną metodą stempelkową i mających do niej takie same prawa, jak wszyscy inni.
Prawda niepodważalna jest bowiem taka, że w czasach powojennych (po II Wojnie Światowej), niemal wszyscy ceramicy z miasta i regionu Bolesławca rozpoczęli produkcję ceramiki stempelkowej niemal w tym samym czasie.
Podobnie, jak prawdą niepodważalną jest fakt, iż pomysł promocji miasta i jego okolic z wykorzystaniem ceramiki, jej wzorów i poprzez firmy ją produkujące, to idea która powstała kiedyś w mojej głowie, a którą podchwycili i pomogli mi ją organizować nieliczni ceramicy bolesławieccy.
I chociaż nie wszystkie przedsięwzięcia związane z Bolesławieckim Świętem Ceramiki mają moją akceptację (a część z nich oceniam bardzo krytycznie), to dumny jestem, że jest to obecnie tak wspaniała i znacząca impreza. I życzę jej, aby rozwijała się z roku na rok i cieszyła bolesławian oraz odwiedzających nasze miasto gości…
Wspomnienia p. Stanisława Wizy spisał Andrzej Żurek.
Od redakcji portalu: Świadomi faktu, że niektóre opinie i fakty przytaczane przez pana Stanisława Wizę mogą budzić kontrowersje a świadkowie wydarzeń mogą historię BŚC i ostatnich dziesięcioleci bolesławieckiej ceramiki pamiętać inaczej zobowiązujemy się do publikacji wszelkich polemik z autorem lub odniesień do jego tekstu.
Bernardzie, a gdzie informacja, że to mój tekst??? Stach opowiadał, ale wszystko pisałem i redagowałem ja i tylko ja! Twój przedruk jest jakby kradzieżą mojej pracy. Nieładnie tak robić. Nie tego Cię uczyłem w początkach Twojej działalności dziennikarsko-pisarskiej.
Andrzej Żurek
Na końcu tekstu od siedmiu lat widnieje zdanie:
„Wspomnienia p. Stanisława Wizy spisał Andrzej Żurek.”
Przedruk nie jest żadną kradzieżą (nawet gdybyśmy dokonali przedruku), pan Stanisław wyraził na niego zgodę, kiedy książeczka się ukazała. Tekst ten wisi na Bobrzanach od 20 sierpnia 2015 roku.
Serdecznie pozdrawiam wszystkich Ceramików. Za czasów pani Ewy Zbroi brałem udział w Święcie. W 2004 roku jako Nieformalna Otwarta Grupa Ceramików „KAKTUS”, w 2005 roku jako Nieformalna Otwarta Grupa Ceramików C-kwadrat, a od 2006 roku jako Związek Ceramików Polskich. Nasze fotorelacje dostępne są na stronie ZCP http://zcp.net.pl pod klawiszem EVENTS. Od 2005 organizujemy Warszawskie Spotkania Ceramiczne na których za czasów p. Zbroi zawsze reklamowaliśmy Wasze Święto. Osobiście poznawałem panią Ewę z naszymi wystawcami, a ona wręczała im zaproszenia do Bolesławca. Współpracowało nam się bardzo dobrze, choć docierały do mnie dziwne informacje, że jesteśmy konkurencją dla Waszego Święta :). Po odejściu pani Zbroi, niejako solidaryzując się z nią, przestałem bywać na Bolesławieckim Święcie Ceramiki.
Serdecznie pozdrawiam
Teraz już wiem dlaczego w tym roku Bractwo Ceramiczne nie otrzymało kluczy do bram miasta.
Porażająca jest małość ludzi, którzy nami rządzą
Bractwo Ceramiczne, jak informuje portal o wdzięcznej nazwie Istotne, nie dostanie w tym roku kluczy do miasta. Dostanie je pani Bany-Kozłowska : )))
Po przeczytaniu broszurki Pana Wizy, wiedziałem, wiedziałem… tylko nie wiedziałem jaki myk wymyśli Pan Prezydent. Całe szczęście, że właśnie tak… Lepper miał mniej szczęścia.
Znów się zacznie antagonizowanie ludzi, a pani Janina z pewnością by tego nie chciała. Na pewno nawet nie wie dlaczego akurat jej i dlaczego teraz prezydent da klucze i jaki ma to związek z publikacją p. Wizy. Pani Janino, bardzo panią lubię, ale proszę uważać, bo chcą panią rozgrywać małą, zgnigłą polityką partii prezesów.
No to teraz się zacznie…
Tekst jest mocny i prawdziwy do bólu… szczególnie bólu osób wymienionych z nazwiska, a jeszcze większego dla osób nadal sprawujących najwyższe funkcje w bolesławieckim układzie samorządowym. Obawiam się jednak, że Święto przeminie, karawana pójdzie dalej, a ci, którzy zostali „wyróżnieni” przez Pana Wizę, ze względu na osobiste niedostatki moralno-etyczne, otrzepią się z infamii i dalej będą „robić swoje”.
Tak na marginesie Święta Ceramiki, BOK MCC (tu proszę mieć z tyłu głowy, że BOK, nie jest jakaś prywatną instytucją) zamieścił Regulamin Parady Ceramicznej (http://swietoceramiki.pl/images/bsc2015/parada/regulamin_parada2015.pdf), co prawda regulamin opublikowano dnia 11 sierpnia, a TERMIN ZGŁOSZENIA UCZESTNICTWA ZAMYKA SIĘ w dniu 10 sierpnia, ale sama treść Regulaminu jest tak opresyjna, w kilku punktach łamie przepisy powszechnie obowiązującego prawa, jest jurystycznym bublem… że radca prawny BOK MCC z pewnością płakał, gdy go podpisywał… chyba że, napisał go osobiście Pan Lickiewicz, czy Pani Lijewska, albo ten sam „prawnik”, co kiedyś „wystrugał” uchwałę miejską zakazującą posiadania więcej niż dwa psy i dwa koty.
(… np. – §2 (…) popiera ideę zgodne z powszechnie
wyznawanym systemem wartości (…). (tzn. jakie?) – §5 3) rozdawać na terenie Parady Ceramicznej materiałów promocyjnych, które nie zostały zaakceptowane przez Organizatora, (cenzura prewencyjna?), itd, itp…
cyt. „§3
Wszystkie organizacje i osoby, które zdecydują się na udział w Paradzie proszone są o przysłanie „karty zgłoszenia” do dnia 10 sierpnia 2015r. pocztą lub osobiście do (…)”
Rozumiem, że ta „prośba”, to propozycja nie do odrzucenia!
Takich rzeczy nawet „za komuny” nie było, nawet w czasie stanu wojennego nikt nie musiał wcześniej zgłaszać chęci uczestnictwa w Pochodzie I Majowym, czy przemarszu na okoliczność Swięta 22 lipca!
Ale wtedy nie było konstytucyjnych zapisów o prawach i wolnościach obywatelskich, a teraz są i lickiewicze głośno i wyraźnie – publicznie mówią, że prawo nie dla nich, że w Bolesławcu prawo to Roman!
W dzisiejszych czasach niech nic nikogo nie dziwi